Hamas zapobiegł puczowi
Michel Warschawski pisze z Jerozolimy, 29.06.2007
W Gazie wcale nie doszło do wojny domowej, lecz do
inspirowanej przez USA i Izrael próby zamachu stanu, której
zapobiegła milicja Hamasu.
Szef
służb specjalnych Autonomii Palestyńskiej i człowiek
Amerykanów, Muhammad Dahlan, od ponad roku usiłował obalić
rząd jedności narodowej z udziałem Hamasu, który
przytłaczająco wygrał wybory parlamentarne. Te wybory,
których tak bardzo domagał się rząd amerykański, obróciły
się przeciwko niemu.
Ludność palestyńska masowo wyraziła w nich wolę położenia
kresu skorumpowanemu i niekompetentnemu reżimowi partii
Al-Fatah. W najbardziej demokratycznych wyborach w dziejach
całego Bliskiego Wschodu głosowała na islamistów z Hamasu
nie dlatego, że nagle stała się tak bardzo religijna, ale na
znak protestu przeciwko dotychczasowemu zbankrutowanemu
kierownictwu politycznemu.
Choć niewiele partii na świecie ma taką legitymację
społeczną do rządzenia, jaką uzyskał Hamas, zgodził się on
podzielić władzą z Al-Fatah w ramach rządu jedności
narodowej, utworzonego pod auspicjami Arabii Saudyjskiej i
Egiptu. Cała społeczność międzynarodowa z zadowoleniem
przyjęła jego utworzenie – z wyjątkiem Waszyngtonu i
Tel-Awiwu.
Hamas tak dalece poszedł na ustępstwa, że w platformie
politycznej nowego rządu faktycznie zgodził się uznać
państwo Izrael i przyjął strategię rokowań pokojowych,
opartych na mechanizmie porozumień palestyńsko-izraelskich
zawartych w Oslo w 1993 r. Jak wiadomo, Hamas tradycyjnie
nie uznawał tych porozumień.
Za priorytet rząd ten uznał palące sprawy krajowe – poprawę
sytuacji gospodarczej, przywrócenie ładu w Gazie, walkę z
chroniczną korupcją dotychczasowej administracji kierowanej
przez Al-Fatah. Prezydentowi Abbasowi pozwolił kontynuować
proces rokowań, jeśli Izrael zgodziłby się na jego
wznowienie.
Nowy rząd spotkał się jednak z wrogością dwóch potężnych
sił: tych środowisk w Al-Fatah, które nie są gotowe do
rezygnacji z monopolu władzy politycznej i związanych z nim
przywilejów materialnych, oraz neokonserwatywnych rządów USA
i Izraela. Dahlan reprezentował obie te siły: był wykonawcą
planów amerykańsko-izraelskich we władzach Autonomii
Palestyńskiej oraz reprezentantem interesów tych
skorumpowanych przywódców Al-Fatah, którzy są gotowi na
wszystko, byleby tylko nie utracić swoich zasobów
materialnych i kontrolowanych przez siebie biznesów.
Od chwili zwycięstwa wyborczego Hamasu, bezpieka Dahlana
prowokowała rząd, odmawiała mu prawa do kontroli nad sobą i
nad policją palestyńską oraz atakowała milicję Hamasu. Mimo
to Hamas stawał na głowie, aby dojść z Dahlanem do
porozumienia. Swoim własnym działaczom i bojownikom kazał
powstrzymywać się od aktów odwetu. Gdy jednak okazało się,
że Dahlan dąży do rozprawy z Hamasem i jego likwidacji,
Hamasowi nie pozostało nic innego, jak bronić się i stanąć
do walki.
Plan amerykańsko-izraelski był częścią globalnej strategii,
która zmierza do narzucania wszędzie, wbrew woli ludności,
rządów stojących na straży interesów Stanów Zjednoczonych.
Przykład wdrażania takiej strategii, ale również jej fiaska
i nieobliczalnych kosztów ludzkich, to Algieria.
W 1991 r. wybory przegrał tam skorumpowany i zdyskredytowany
Front Wyzwolenia Narodowego, a bezspornie wygrał Islamski
Front Ocalenia. Wtedy armia z poparciem Francji i USA
dokonała zamachu stanu i nie dopuściła islamistów do władzy,
co wywołało wojnę domową. Trwała ona ponad 10 lat i
pochłonęła życie ponad 100 tysięcy cywilów.
W Waszyngtonie uznano, że naród palestyński źle zagłosował i
kazano bezpiece Dahlana przemocą naprawić skutki. Kilka
tygodni temu Izrael dał zielone światło dla wwozu dla niej,
do Gazy, dużych ilości broni i amunicji. Nic z tego nie
wyszło. Widać, że Hamas wyciągnął wnioski z tragedii
algierskiej i postanowił nie dopuścić do realizacji planów
Dahlana.
Milicji Hamasu wystarczyły 24 godziny na rozbicie band
łobuzów, z których głównie składała się bezpieka kierowana
przez tego protegowanego izraelskich służb specjalnych i
Departamentu Stanu. Skorumpowana i zdeprawowana służba
bezpieczeństwa nie ciesząca się żadnym poparciem społecznym
nie była w stanie stawić czoła względnie zdyscyplinowanej i
ideowej organizacji, która ma za sobą masy ludowe.
Wbrew propagandzie zachodnich mediów, opanowanie Gazy przez
Hamas natychmiast skończyło z anarchią panującą w tej
strefie. Wyraźnie przyznał to pewien oficer palestyńskiej
służby bezpieczeństwa: „W mieście nigdy nie było tak
spokojnie. Wolę to od dotychczasowej sytuacji: wreszcie mogę
wyjść z domu” („Haarec” z 17 czerwca br.).
Nawet po miażdżącym zwycięstwie nad bezpieką Dahlana, Hamas
potwierdził swój zamiar utrzymania rządu jedności narodowej
i zapewnił, że nie wykorzysta nieudanego zamachu stanu do
likwidacji Al-Fatah czy do wykluczenia tej organizacji z
rządu. Wraz z przywódcami Al-Fatah prezydent Abbas
postanowił jednak zerwać wszelkie stosunki z Hamasem i
powołać rząd bez Hamasu… na Zachodnim Brzegu.
Gdyby to się udało, stanowiłoby realizację marzenia Ariela
Szarona: podzielenia Autonomii Palestyńskiej na Zachodni
Brzeg i Strefę Gazy i uczynienia z tej ostatniej bezsilnego
i beznadziejnego „Hamastanu”. Można by przedstawiać go jako
rejon zamieszkany nie przez ludność cywilną, lecz przez
samych terrorystów, zaprowadzić wokół niego stan totalnego
oblężenia i wydusić go głodem.
Riposta międzynarodowa jest ostra i polega na aranżowaniu
rozpadu politycznego Autonomii Palestyńskiej. George W. Bush
i premier Izraela Ehud Olmert ogłosili prezydenta Autonomii
Mahmuda Abbasa (Abu Mazena)… prezydentem państewka
palestyńskiego na Zachodnim Brzegu, z którego może być tylko
bantustan! Ten manewr mógłby być farsą, gdyby nie miał
dramatycznych skutków dla 1,4 miliona mieszkańców Strefy
Gazy.
Strona amerykańsko-izraelska obiecuje, że zrobi z
Zachodniego Brzegu „raj”, „jak najszybciej” przekazując
Abbasowi pieniądze palestyńskie, które leżą w Banku
Izraelskim, a Strefę Gazy zamieni w piekło, każąc jej
zdychać z głodu. Co prawda rząd izraelski twierdzi, że nie
odetnie dostaw wody i elektryczności, ale każe zerwać
wszelkie powiązania handlowe, zakazuje wszelkich wjazdów i
wyjazdów i znów grozi, że strefę tę podda surowemu reżimowi.
Jeśli z półtora miliona Palestyńczyków uczyni się
zakładników, a prezydent Abbas będzie w tym współdziałał,
drogo za to zapłaci. Jak napisał Zwy Barel, ekspert w
zakresie spraw arabskich izraelskiego dziennika „Haarec”,
nie uda się zerwać więzi strukturalnych, narodowych,
rodzinnych i symbolicznych między Gazą a Zachodnim Brzegiem.
Nie uda się to tym bardziej – o czym zapomina się w
Waszyngtonie i Tel-Awiwie – że również na Zachodnim Brzegu
największą siłą polityczną jest Hamas. A ma on dość sił i
środków na to, aby przypomnieć Izraelowi, że nawet
przymusowy podział terytorium Autonomii nie zdoła wykluczyć
go z gry politycznej.
Z pewnością w bliskiej przyszłości Stefa Gazy stanie się
celem nowej brutalnej agresji izraelskiej – napaści armii
izraelskiej, bombardowań i głodzenia mieszkańców. Dlatego
dla nas, lewicy w Izraelu i na całym świecie, zadaniem
powinna być solidarność z ludnością Gazy.
Autor kieruje Ośrodkiem Informacji Alternatywnej (AIC) w
Jerozolimie.
Tłum. Zbigniew Marcin Kowalewski
„Trybuna Robotnicza”, 30 czerwca 2007 r.
Za: viva-palestyna.pl/news/felieton.php?news=felietony/000556.info