Inwazja Izraela na Iran, wydaje się być przesunięta w czasie
(zmienił się kalendarz wydarzeń - wiadomo - napaść na
Libię), ale nie znaczy to, że należy zrezygnować z wnikliwej
obserwacji tego regionu.
Jest to o tyle istotne, iż ośrodki syjonistycznego nacisku
na atlantycko-europejskie narody i państwa, zbudowały
oszukańczą ułudę Izraela pełniącego rolę okopów wojennych
demokratycznego Zachodu, przeciwko dzikim zastępom irańskich
fundamentalistów. A przecież władze w Teheranie są wrogie
Talibom - czyli występują jako bierni sojusznicy Waszyngtonu
(sic!). Taką wizję świata przyjęła za własną, koncesjonowana
prawica od Stanów Zjednoczonych po Polskę. Głównym,
antyirańskim kołem napędowym pozostaje ideowy obóz
syjonistyczno-neokonserwatywny w USA. I nawet w wyniku
zmiany warty w Białym Domu z Republikanów na Demokratów,
opcja na zniszczenie niezawisłego i niepodległego Iranu,
jest dla administracji waszyngtońskiej jednym z priorytetów.
Interesy Europy w rozumieniu jedności wspólnot narodowych,
pozostają w zasadniczej sprzeczności z
militarystyczno-szowinistycznymi celami kolejnych reżimów w
Tel Awiwie. Mają one na celu dalsze niewolenie Bliskiego
Wschodu szantażem politycznym lub bezpośrednimi atakami na
sąsiadów (Liban, Strefa Gazy, wewnętrzna, prosyjonistyczna
rebelia w Syrii), przy jednoczesnym wzmacnianiu
rasistowskiego systemu wewnętrznego, w którym nie-Żyd jest
obywatelem trzeciej kategorii. Nawet z punktu widzenia
filosemickiego liberalizmu doby współczesnej, Izrael nie
wypełnia w zasadniczym stopniu standardów państwa
demokratyczno-obywatelskiego, gnębiąc prawnie ludność
arabską i druzyjską oraz pozbawiając ekskluzywnego statusu
nadobywateli tych Żydów, którzy według religijnych nakazów
Żydami nie są (dziedziczących żydowskie pochodzenie ze
strony ojca, a nie matki). Ślubów Żydów z nie-Żydówkami
zabrania prawo rabinackie, zaś dzieci z takich związków -
zawieranych z konieczności za granicą - uznaje się za
nieślubne. Nieprawidłowi pół-Żydzi ewentualnie pół-Żydówki
(matka gojka), także nie mogą wziąć ślubu i być pochowani na
żydowskich cmentarzach wyznaniowych, a innych praktycznie w
Izraelu nie ma. Wszyscy nie-Żydzi w Izraelu podlegają
dyskryminacji poprzez nagminne odmawianie im prawa do pracy,
posiadania gruntów i osiedlania się. Jest to kraj
quasi-komunistyczny, gdzie 92 proc. ziemi należy do państwa,
zaś popularne kibuce, to nic innego jak kołchozy
(Amerykańskie pieniądze zapewniają, że są one kołchozami
kwitnącymi). Państwo decyduje, kto się na tej ziemi osiedli,
kto założy firmę i kto będzie pracował. Oczywiście preferuje
się Żydów i żydowskie osadnictwo imigracyjne, z pominięciem
mniejszości etnicznych. Każdy obywatel Izraela obowiązany
jest nosić dokument o przynależności narodowościowej, który
musi okazywać na żądanie policji. Podobne przykłady,
znamionujące stosunki prawno-obywatelskie typowe dla III
Rzeszy, a nie jakiejkolwiek demokracji - można wymieniać w
nieskończoność.
Na podstawie obserwacji stanu faktycznego, Izrael to
zakamuflowana dyktatura biurokratyczno-militarno-religijna,
nie posiadająca wiele wspólnego z zachodnimi formami
sprawowania władzy i odrzucająca równość obywateli względem
prawa. To państwo z definicji przynależne wyłącznie do Żydów
(również tych na całym świecie), w którym mniejszości
narodowe i wyznaniowe są uciążliwym i niepożądanym balastem,
a nie-żydowska imigracja po prostu nie występuje.
Izrael pod cienką warstewką systemu demokratycznego
utrzymuje twór o wszelkich znamionach zindoktrynowanego
szowinistycznie obozu wojskowego (zasadnicza służba wojskowa
obowiązuje także kobiety - jedyny przypadek na świecie,
przeszkoleniu militarnemu podlegają dzieci od siódmego roku
życia). System pedagogiczno-propagandowy państwa,
indoktrynuje żydowski naród w nienawiści do wszystkich
(prawdziwych i wydumanych) wrogów syjonizmu. W Polsce
doświadczamy tego na własnej skórze w postaci szokujących
ekscesów izraelskich wycieczek szkolnych, których uczestnicy
i ich ochroniarze, odnoszą się z fanatyczną nienawiścią do
Polski i Polaków. Prasa liberalna minimalizuje to zjawisko
jako wybryki młodzieży, ale gołym okiem widać, że tego typu
zachowania wynikają z tresury w nienawiści względem wrogiego
świata gojów - z „ojczyzną holocaustu” na pierwszym miejscu.
Jesteśmy dla Żydów z Izraela podludźmi i osobnikami
zbliżonymi do zwierząt (nakazy Talmudu), co zresztą
dostrzegają z ubolewaniem bardziej światlejsi wśród nich.
Naszą Ziemię Żydzi uważają za własną, tyle że czasowo
zawojowaną i administrowaną przez gojów. Szkodliwym wyjściem
zdają się być jakieś spotkania młodzieży polsko-żydowskiej i
jej wymiana międzynarodowa, za którą zresztą mamy płacić.
Młodzi Żydzi muszą poznać Polskę, a nie stek kłamstw
wyniesiony o niej z izraelskich podręczników historii, i
dopiero wtedy rozmawiać z polską młodzieżą. Równego dialogu
nie chce jednak żadna ze stron - Żydom pasuje podgrzewanie
kompleksu oblężonej przez gojów izraelskiej twierdzy, czemu
ekspedycje szlakiem holocaustu i poniżanie polskich tubylców
niezmiernie się przysługują. Z kolei tzw. polska strona
deleguje do tego typu kontaktów filosemickich prymusów,
którzy przytakują żydowskiej wersji dziejów. Tymczasem z
młodymi żydowskimi szowinistami powinni rozmawiać polscy
młodzi nacjonaliści. Inaczej osławiony dialog jest mentalnym
(i nierzadko dosłownym) kopaniem przez Żyda symbolicznego
potomka „mordercy z Jedwabnego” - czyli moralnym pojedynkiem
bokserskim zawodników wagi ciężkiej z piórkową.
Z Persją i Persami (Iranem i Irańczykami), Rzeczypospolita
utrzymuje stałe i przyjazne stosunki, od co najmniej
ostatnich dziesięcioleci XVI wieku i czasów panowania króla
Stefana Batorego, który pragnął zawrzeć antyturecki sojusz z
Imperium Perskim. Plany te przerwała jego śmierć w 1586 r.
Później kontakty, również handlowe, rozwinęły się za króla
Zygmunta III Wazy i jego syna Władysława IV. Doszło nawet do
podpisania wstępnego sojuszu z szachem Abbasem I Wielkim,
który prowadził działania odciążające naszą armię w wojnie
polsko-tureckiej (1620-1621) na wschodnich terenach Imperium
Osmańskiego w czasie kampanii chocimskiej. Jan III Sobieski
chciał zaprosić Persję do antytureckiej koalicji, lecz była
już ona wtedy poważnie osłabiona jako imperium. Za Sasów
kwitła wzajemna wymiana handlowa. Niektórych może zdziwić
wzajemna niechęć perskich i turecki muzułmanów. Wynika to z
tego, że Persowie wyznają islam szyicki (mniejszościowy - 20
proc.), a Turcy sunnicki (większościowy - 80 proc.), które
to odłamy islamu zawsze pozostawały ze sobą w stanie gorącej
lub zimnej wojny. Persja i Turcja posiadały też odmienne
interesy geopolityczne. Po zaborach wielu Polaków znalazło
nowe życie w Persji; zasłużyli się tam jako wybitni
inżynierowie, wojskowi i lekarze - budowniczowie
nowoczesnego państwa, za które nierzadko oddali życie.
Generał Izydor Borowski, powstaniec kościuszkowski i oficer
Legionów Polskich, został mianowany emirem, a następnie
wezyrem (współcześnie powiedzielibyśmy ministrem obrony
narodowej), dowodząc perskimi siłami zbrojnymi w wojnach
przeciwko Turkmenom, Afganom i emiratom arabskim. Poległ w
boju (1838 r.) i jest irańskim bohaterem narodowym. Syn
Izydora, Antoni, dosłużył się stopnia generała perskiego za
zasługi na polach bitew. Wielu znakomitych polskich
naukowców, podróżników, odkrywców i przedstawicieli wiedzy
technicznej, prowadziło tam różnego rodzaju badania
przyrodniczo-geologiczne oraz prace przy rozbudowie
kolejnictwa i przemysłu naftowego. Gdy Polska odzyskała
niepodległość, szybko odnowiła oficjalne stosunki z
Teheranem, a sporo naszych specjalistów wyjechało do Persji.
Tamtejsza gospodarka dużo im zawdzięcza. Nasi rodacy
udoskonalili perski przemysł przędzalniczy, drzewny,
papierniczy, garbarski, a nawet obuwniczy. Ciekawostka -
Polacy "obuli" armię irańską. Brali także poważny udział w
tworzeniu kolei trans-irańskiej, gdzie zużyto 50 tys. ton
szyn z górnośląskich hut. Po wycofaniu się gen. Władysława
Andersa z ZSRR, prawie 120 tys. cywilów i żołnierzy znalazło
przychylne schronienie pod dachami domów gościnnych Persów.
Do dzisiaj w Iranie jest polski, katolicki cmentarz, chociaż
Polonii już tam praktycznie nie ma i opieka nad nim
podupadła. Przyjazna współpraca polsko-irańska rozwijała się
stosunkowo dynamicznie do lat 90. XX wieku.
Wtedy polskojęzyczni syjoniści narzucili nam zadekretowaną
niechęć do państwa i narodu perskiego. Sprzeciwiamy się temu
stanowczo. Nie było i nie ma między nami konfliktów.
Persowie nigdy nie poniżali nas jak Żydzi - wprost
przeciwnie - odnosili się zawsze do naszego kraju i Polaków
przyjaźnie i z szacunkiem. To samo my czujemy do nich.
Wynika to również z naszych wspólnych, indoeuropejskich
(niegdyś zwanych aryjskimi) korzeni.
Konstytucja irańska uznaje chrześcijan za mniejszość
religijną z ograniczonymi prawami, mi.in. z zapewnionym
przedstawicielstwem w parlamencie. W Teheranie rezyduje
nuncjusz papieski, jest tam siedziba archidiecezji, która
obejmuje cały Iran. Msze odbywają się w zasadzie bez
przeszkód w kościołach, represje dotykają konwertytów z
islamu, co jest prawnie zakazane. Prezydent Mahmud
Ahmadineżad jest raczej tolerancyjny w kwestiach
religijnych, a z okazji narodzenia Jezusa Chrystusa, ma
zwyczaj wygłaszania wystąpienia telewizyjnego do
chrześcijan. Nie słyszałem o podobnym zwyczaju u żydowskich
notabli.
Iran jest oczywiście państwem teokratycznym, lecz nie
kieruje się w polityce wewnętrznej doktryną rasistowskiego
wybraństwa na wzór Izraela. Teheran nie podjudza swoich
obywateli na inne narody, albo na własne mniejszości
etniczne z powodów rasowych (istnieje tam zresztą
kilkunastotysięczna mniejszość starozakonna, w pełni lojalna
władzom i wolna religijnie), co stanowi normę w Izraelu.
Iran jest państwem demokratycznym w rozumieniu wolności
obywatelskich ze względu na pochodzenie narodowościowe. W
Iranie odbywają się niezawisłe wybory parlamentarne,
prezydenckie i referenda, panuje monteskiuszowska zasada
trójpodziału władzy, choć decydujące wpływy ma nadrzędne
zdanie szyickich imamów. Izrael jest w tym względzie
podobny, ponieważ znaczenie partii religijnych
(judaistyczno-mesjanistycznych) i ogólnie opinia rabinów
posiada w tamtejszych realiach wielką wagę
polityczno-ideologiczną i społeczną. W pewnych sprawach
prawo irańskie jest bardziej cywilizowane od izraelskiego,
albowiem mułłowie (duchowni) nie wtrącają się w
etniczno-rasowe pochodzenie małżonków, jak to ma miejsce w
Izraelu. Podobnie ma się sprawa ze stosunkami własnościowymi
i w szerszym aspekcie ekonomiczno-społecznymi. Irańskie
władze nie czynią z tych zagadnień problemu
narodowościowo-rasowego, co Izrael uprawia na co dzień.
Najważniejszy w Iranie jest islam, chociaż przywiązanie do
perskiej (irańskiej) tożsamości narodowej również ma swoje
znaczenie. Irańczycy są dumni ze swej nacji, czują swoją
odrębność, np. od Arabów (olbrzymiej większości muzułmanów),
lecz odrzucają żydowski rasizm, panujący praktycznie w
każdej dziedzinie życia prywatnego i społecznego
Izraelczyków oraz Izraela. Nie wydaje się, aby w kwestii
demokratycznych standardów Izrael stał wyżej od Iranu. Ba,
można stwierdzić więcej. Na terenie państwa irańskiego nie
podlega karze dyskusja z powszechnie narzuconymi tezami
dotyczącymi holocaustu, za co w Izraelu i państwach Europy
ląduje się w więzieniu, płaci grzywny i podlega
dyskryminacji.
W 2006 r. odbyła się w Teheranie głośnia, międzynarodowa
„Konferencja na temat holocaustu”, gdzie przedstawiano różne
zdania na ów temat z punktu widzenia nauki i historii, a nie
ogólnoświatowej propagandy. Irańczycy nie rozwiązują także
za pomocą penalizacji, tak zwanego rozpowszechniania
antysemityzmu. A więc wolność słowa jest w Iranie (w pewnych
segmentach) większa niż np. we Francji, Niemczech, Austrii
czy w Polsce, gdzie za nieprawomyślność względem holocaustu
i „antysemickie postawy” obywatel staje się ofiarą represji
ze strony aparatu (nie)sprawiedliwości.
Pozostaje przesadzony problem wypowiedzi prezydenta Mahmuda
Ahmadineżada wobec państwa żydowskiego. Abstrahując od tego,
że przypisywane mu zdanie „o zmieceniu Izraela z mapy
świata” jest przekłamaniem syjonistycznej propagandy, to
retoryka militarna i odstraszająca stanowi na arenie
bliskowschodniej dyplomacji rzecz najzupełniej normalną.
Ileż razy sam Izrael nie tylko straszył, ale i najeżdżał
zbrojnie sąsiadów? Należy raczej wyrazić podziw dla
przywódców Iranu, iż tak długo pozostawiali bez odpowiedzi
ciągłe żydowsko-amerykańskie groźby obalenia legalnej
irańskiej władzy i podważania jej niezbywalnego prawa do
budowania potencjału nuklearnego (szczególnie teraz, gdy
trwa agresja na Libię i rozsądek podpowiada konstruować broń
najbardziej odstraszającą dla najeźdźcy). Ahmadineżad
postanowił odpłacić im pięknym za nadobne, co stało się
bezpośrednią przyczyną ogólnoświatowej - inspirowanej przez
syjonistów - nagonki na Teheran. Iran, jako państwo
niepodległe i suwerenne, ma prawo odeprzeć każdy atak
agresora, z pomocą bomby atomowej albo i bez. To USA i
Izrael stworzyły atmosferę nieznośnej propagandy
militarystycznej wymierzonej w Iran, być może w celu
sprowokowania go do nieprzemyślanych kroków. Syjonizm
pragnie tej wojny w celu unicestwienia ostatniego liczącego
się przeciwnika w regionie. Tutaj, a nie w retoryce
prezydenta Ahmadineżada, leży gorący klucz do otwarcia
nuklearnej puszki Pandory.
Polska prawica antysystemowa, czuje w zaistniałej sytuacji
solidarność z tragicznym położeniem Irańczyków. Tzw.
zachodnie wartości dawno zamieniono w brukselską niewolę i
wyznaczniki narzucanej syjonistycznym kijem politycznej
poprawności. Stanowczo protestujemy przeciwko ogłupiającej
narody Europy strategii prawicy pseudokonserwatywnej i
(niby)chadeckiej, która znalazła sobie w Izraelu idealny
obraz zachodniej cywilizacji i demokratycznego państwa
prawa. Są to nonsensy, ponieważ Izrael reprezentuje
zasadniczo odmienny od naszego model cywilizacji i kultury.
Iran rysuje się w otaczającej go konstelacji zła, jako
ojczyzna dumnego i tradycjonalistycznego narodu Persów, do
których jest nam dużo bliżej, niż do zatęchłych w swym
fałszywym wybraństwie religijnym, nieprzyjaznych nam Żydów.
Dostajemy od nich nieustające kopniaki i lekcje poniżenia,
wciskają się oni w naszą historię, opluwając ojców i
dziadów, chcą rządzić przeszłością i przyszłością, a w końcu
pozbawić nas majątku i mienia. Ktoś powinien to zmienić.
Jeżeli nie gnijąca w agonii Europa, to może koalicja
wolności eurazjatyckich narodów z Iranem w pierwszym
szeregu.
Odrzucamy polskojęzyczną władzę, która wykonuje bez
szemrania dyrektywy Centrum Syjonistycznego USA-Izrael.
Przykładem tego był „polski” bojkot konferencji ONZ na temat
rasizmu, ksenofobii i nietolerancji w Genewie (2009 r. -
tzw. „Durban II”). Żydzi i ich podnóżki obawiały się, że
padną tam słowa prawdy o rasistowskim i ludobójczym
charakterze syjonizmu, którym kieruje się w swej polityce
zewnętrznej i wewnętrznej. Najostrzej i najsłuszniej potępił
izraelski rasizm, na wspomnianej konferencji prezydent
Ahmadineżad, za co spotkał się z wściekłą krytyką światowego
lobby żydowskiego i ostracyzmem Zachodu. Zadziwiające, iż
zawsze „skłócone” ze sobą elementy „Bandy Czworga”:
PO-PiS-SLD-PSL, były w tym bojkocie całkowicie jednomyślne.
Są one także zgodne w zezwalaniu i uczestniczeniu w
żydowskich mityngach politycznych, zwanych „Marszami
Żywych”, które szowiniści żydowscy używają w celu
wykorzystania ofiar obozu zagłady Auschwitz-Birkenau do
szerzenia nienawiści względem nieprzyjaciół Izraela (nigdy
też nie zablokowano przyjazdu do RP, antypolskiemu
paszkwilantowi Janowi Tomaszowi Grossowi). Teraz do tej
czwórki dołączyła zbieranina pomyleńców pod nazwą Ruch
Palikota.
Niedawno, wśród prochów pomordowanych, wicepremier państwa
żydowskiego Silvan Shalom postawił znak równości między
ustrojem irańskim a faszyzmem i prowadził tamże bezczelną,
pro izraelską agitację. To ohydne i haniebne moralnie
postępowanie, nie spotkało się z żadnym protestem i bojkotem
„polskich” władz i opozycji. Syjonistyczny i filosemicki
sojusz PO-PiS-u ciągle istnieje i ma się świetnie.
Robert Larkowski
|