Zbrodnie i fałsz
Prof. Jerzy Robert Nowak, Tygodnik Głos NR
31 (889), 4 sierpnia 2001
W ostatnich miesiącach obserwowaliśmy z pewnym zaskoczeniem
niezwykłą aktywność ambasadora w Warszawie – Szewacha
Weissa. Ambasador dosłownie dwoił się i troił w wysiłkach
dla mentorskiego pouczania Polaków, jak mają przezwyciężyć
swą „antysemicką” przeszłość, jak mają się z nią rozliczać.
Równocześnie zaś ten sam ambasador wyraźnie nie widział
żadnej konieczności jakichkolwiek żydowskich
samorozrachunków. Przeciwnie, ostro polemizował z prymasem
Polski – Józefem Glempem, gdy ten przypomniał o zbrodniach
Żydów-komunistów i zaakcentował potrzebę ich rozliczania.
Według Weissa Żyd-komunista automatycznie przestaje być
Żydem, więc Żydzi już w ogóle automatycznie przestają być
odpowiedzialni za zbrodnie zbolszewizowanych osób
żydowskiego pochodzenia. Tę dość prostą próbę wykpienia się
od odpowiedzialności za żydowskie zbrodnie oprotestowano już
niejednokrotnie w naszej prasie ostatnich paru miesięcy. Ja
chciałbym zwrócić tu jednak uwagę na inny typ zbrodni
popełnionych przez Żydów, o których Szewach Weiss nie
wspomina, a które warto wreszcie rozliczyć, więc nie będę
już wracał do tej sprawy. Podejmę natomiast całkiem odmienną
kwestię – jakie prawo do wyrokowania na temat Polski i
Polaków ma ambasador Szewach Weiss; ambasador Izraela, a
więc kraju splamionego jakże wieloma
zbrodniami wobec okupowanych przez niego Arabów. Kraju, w
którym niemal codziennie giną niewinni mężczyźni, kobiety i
dzieci jako ofiary bezprawnych i bezsensownych represji. A
zarazem kraju rządzonego właśnie dziś przez
premiera-mordercę, nazywanego potocznie „Rzeźnikiem Libanu”. Może
pouczający nas ambasador lepiej przyjrzy się temu, co się
dzieje w jego własnym kraju, zgodnie z przysłowiem „Medice,
cura Te ipsum” (Lekarzu, lecz samego siebie).
Masakra w Deir Jassin
Ambasadora Izraela Szewacha Weissa warto przede wszystkim
zapytać, kiedy wreszcie Izrael zdobędzie się na przeprosiny
wobec Arabów za popełnioną na nich ludobójczą zbrodnię w
Deir Yassin. Zbrodnia ta nie tylko jest solidnie
udokumentowana, ale nie ma żadnych wątpliwości, że dokonali
jej mordercy z izraelskich band terrorystycznych Irgun, na
których czele stał sam późniejszy premier Izraela Menachem
Begin. Autorzy tej okrutnej zbrodni nigdy nie zostali
ukarani, choć publicznie się nią pysznili, tak jak robił to
sam Begin. Dlaczego Szewach Weiss pomija milczeniem zbrodnie
popełnione przez Żydów z jego własnego kraju, jak również
człowieka, który nawet był premierem Izraela. Przypomnijmy
tu nieco szerzej historię tej masakry.
9 kwietnia 1948 roku Żydzi dokonali szczególnie okrutnej
rzezi w arabskiej wiosce Deir Jassin. Żydowscy
terroryści z Irgunu, dowodzonego przez Menachema Begina,
wymordowali tam 254 osoby, głównie kobiety, dzieci i
starców. Przez dwa kolejne dni
terroryści żydowscy zabijali w okrutny sposób swoje ofiary,
niektórym z nich odcinając głowy. Według
oficjalnego raportu głównego przedstawiciela
Międzynarodowego Czerwonego Krzyża w Jerozolimie, doktora
Jacquesa de Reyniera, zamordowano 52
dzieci i rozcięto brzuchy 25 ciężarnych kobiet. Licznym
Arabom, masakrując ich, obcięto genitalia. Jacques
de Rynier z obrzydzeniem wspominał, jak izraelska dziewczyna
chwaliła się przed nim swym nożem, ociekającym krwią (por.
„The Globe and Mail” z 2 maja 1998; zob. również opisy
masakry w książce D. A. Mc Gowana i M. H. Ellisa
„Remembering Deir Yasssin”, New York 1998, s. 48, 49, 51).
Oficjalnie władze izraelskie odcięły się od rzezi w Deir
Yassin. Premier Ben Gurion publicznie nazwał Begina
„Menachemem Hitlerem”. Niemniej Izraelczycy zrobili
wszystko, by maksymalnie wykorzystać psychologicznie efekty
masakry, puszczając pogłoski o czekających Arabów dalszych
rzeziach. Rezultatem był exodus Arabów – 750 tysięcy osób
opuściło tereny Palestyny, uciekając przed wojskami
izraelskimi.
Bezpośrednio po masakrze Begin posłał telegram gratulacyjny
do zdobywców Deir Yassin: „Przyjmijcie gratulacje za ten
wspaniały akt podboju. Powiedzcie żołnierzom, że wy
tworzycie historię Izraela” (tamże, s. 11). Jeszcze
kilkanaście lat później Begin pysznił się efektami masakry w
Deir Yassin. Twierdził, że nie byłoby państwa Izrael bez
„zwycięstwa” w Deir Yassin. Pisał: „Ogarnięci trwogą
Arabowie uciekali, krzycząc „Deir Yassin” (M. Begin, „The
Revolt. The Story of the Irgun”, Tel Aviv 1964, s. 162).
Masakra w Deir Yassin wywołała oburzenie światowej opinii
publicznej, w tym kręgów najwybitniejszych żydowskich
intelektualistów. Grupa czołowych intelektualistów
żydowskiego pochodzenia (m. in. Albert Einstein i Hannah
Arendt) napiętnowała Begina w liście otwartym, opublikowanym
w „New York Times” z 4 grudnia 1948 roku jako faszystę, a
jego partię jako faszystowską. Wśród tych myślicieli
żydowskich, którzy najostrzej potępili masakrę w Deir
Yassin, znalazł się również słynny filozof Martin Buber. W
liście napisanym wraz z trzema innymi żydowskimi uczonymi do
premiera Ben Guriona apelował, aby Żydzi nie zasiedlali Deir
Yassin, aby miejscowość ta na zawsze pozostała
niezamieszkała jako „straszny i tragiczny symbol wojny”, a
zarazem ostrzeżenie przed takimi „aktami zbrodni” (por. D.
A. Mc Gowan i M. H. Ellis, op. cit. s. 11). Sygnatariusze
listu do Ben Guriona nie ukrywali, że uważają, iż „Sprawa
Deir Yassin jest ciemną plamą na honorze narodu żydowskiego”
(tamże).
Zbrodnia w Kafr Kasim
Jednym z drastyczniejszych przykładów masowych zbrodni
popełnionych na Arabach był mord w wiosce Kafr Kasim w 1956
roku. Jeden z najbardziej obiektywnych żydowskich badaczy
konfliktu bliskowschodniego Alfred M. Lilienthal, tak pisał
w bardzo interesującej, a dziś świadomie przemilczanej
książce „Druga strona medalu” (Warszawa 1965, s. 298): „W
kilka godzin po rozpoczęciu marszu armii izraelskiej na
Synaj – 29 października 1956 roku – w Kafr Kasim i innych
wsiach „małego trójkąta” w Izraelu ogłoszono godzinę
policyjną od 5 po południu do 6 rano. Wiadomość tę
przekazano o godzinie 4.45 po południu sołtysowi wioski,
który poinformował oficera pełniącego służbę, że wiele osób
pracuje jeszcze na polach i nie może być powiadomionych.
Oficer zapewnił muchtara, że „wojska pograniczne będą ich
pilnować”. Po godzinie 5 po południu
wracało z pola 49 wieśniaków, w tym 14 kobiet i małe dzieci
w ramionach matek. Wszystkich ich wysiekły karabiny
maszynowe. Fakty te ukrywano przez
długi czas, a kiedy wreszcie żołnierze straży pogranicznej
zostali postawieni przed sądem, śledztwo trwało ponad 2
lata. Zeznania potwierdziły, że major Szmul Malinski –
dowódca batalionu straży pogranicznej – wydał rozkaz
strzelania, pouczając żołnierzy: „Nie ścierpię mazgajstwa”. Zapytany,
jak należy postąpić z kobietami i dziećmi, major
odpowiedział: „Niech Allach lituje się nad ich duszami”.
Według Lilienthala Sąd Najwyższy
Izraela wydał łagodne wyroki na wszystkich winnych oficerów
i podoficerów, którzy w końcu już po roku zostali zwolnieni
w ramach amnestii (tamże, s. 298).
Przypomnijmy w tym kontekście uwagi izraelskiego profesora
Izraela Shahaka: „Faktem bowiem jest, że we wszystkich
przypadkach, gdy Żydzi – czy to podczas działań wojskowych,
czy w zbliżonych okolicznościach – zabili arabskiego cywila
(włączając przypadek masowego mordu w Kafr Qasim (Kasim) w
1956 roku), mordercy najczęściej wypuszczani byli na
wolność, a jeśli nawet wymierzono im karę, to była ona
zazwyczaj wyjątkowo łagodna lub odraczana na wiele lat, co
praktycznie ograniczało ją do zera” (I. Shahak, „Żydowskie
dzieje i religia”, Warszawa-Chicago 1997, s. 113).
Życie Arabów nie warte centa
Nawet w związanym z lobby żydowskim kanadyjskim „The Toronto
Star” z 20 listopada 1996 r. pojawiła się ostra krytyka
skrajnej pogardy dla Palestyńczyków w Izraelu. Barton
Gellman pisał w korespondencji z Jerozolimy m. in.: „Izraelski
sąd wojskowy skazał czterech żołnierzy za zastrzelenie
18-letniego Palestyńczyka na Brzegu Zachodnim. Potem
ogłoszono wyrok: jedna godzina w więzieniu, z zawieszeniem,
i kara jednej izraelskiej agory – to jest mniej niż cent. To
nie był pierwszy raz, że żołnierze tak gładko wywinęli się
za zabicie Araba. Niezależni badacze wyliczyli 1.251
przypadków, w których izraelskie wojska zabiły
Palestyńczyków podczas i po powstaniu 1987-1993 na
okupowanym przez Izrael Zachodnim Brzegu i w Strefie Gazy.
Wiadomo, że skazano czternastu żołnierzy. Jedenastu
otrzymało wyroki z zawieszeniem albo prace społeczne dla
osiedla (B. Gellman: Israeli troops fined less than cent for
negligent killing of Palestinian, „The Toronto Star”, 20 XI
1996).
Można by dalej przytaczać przykłady dowodzące, jak bardzo
mało znaczy dla sądów żydowskich życie Arabów. By
przypomnieć choćby opisaną w książce Victora Ostrowskiego i
Claire Hoy sprawę przywódcy ruchu żydowskich osadników
rabina Mosze Lewingera. Przejeżdżał on samochodem przez
Hebron 7 października 1988, gdy ktoś rzucił kamieniem w jego
stronę. Rabin Lewinger wyskoczył z samochodu i wystrzelił,
zabijając Araba stojącego przed swym zakładem. W sądzie
Lewinger komentował swój czyn mówiąc, że miał ten
„przywilej” zastrzelić Araba. Za dokonane morderstwo został
skazany przez sąd zaledwie na pół roku więzienia w
czerwcu1990, arozentuzjazmowany tłum Żydów wyniósł go z sądu
na ramionach (V. Ostrovsky, C. Hay: „By Way of Deception,
New York 1990, s. 335).
Popierający Lewingera rabin Mosze Tavy Neriah, kierujący
słynną szkołą religijną B’Nai Akiva Yasheeva, powiedział w
wykładzie udzielającym poparcia Lewingerowi: „To nie jest
czas myślenia, lecz czas strzelania na prawo i lewo” (tamże,
s. 335).
W trudnej do posądzenia o antyizraelską stronniczość
„Gazecie Wyborczej” z 29 stycznia 2001 roku czytamy w
tekście zatytułowanym „Licencja na zabijanie”: „Nahum
Korman, osadnik żydowski, który w 1996 roku zabił
palestyńskie dziecko, wykpił się w okręgowym sądzie
jerozolimskim sześcioma miesiącami prac społecznych na rzecz
swego osiedla oraz grzywną. Ojciec zabitego określił wyrok
krótko: „licencja na zabijanie”. (…) – To jasny sygnał dla
osadników, że życie Palestyńczyka jest niewiele warte. Mogą
bezkarnie zabijać Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu Jordanu
– powiedział „Gazecie” Tomer Feffer, rzecznik izraelskiej
organizacji obrony praw człowieka B’Tselem (…) Organizacja
B’Tselem twierdzi, że przypadków łamania praw człowieka
wobec Palestyńczyków na terenach Autonomii i Izraela są
dziesiątki. Policja często nie zadaje
sobie nawet trudu, by wszcząć śledztwo. Niezwykle rzadko
sprawca Izraelczyk staje przed sądem, a jeśli już, to z
reguły zostaje uniewinniony lub skazany na łagodną karę (…).
Nawet gdy sporadycznie dochodziło do poważniejszych wyroków
wobec Izraelczyków, interweniował prezydent i korzystał z
prawa łaski„.
Czy Żydzi kiedyś przeproszą Arabów za te dyskryminacyjne
praktyki, za licencję na zabijanie?
Zbrodnicza przeszłość premiera Szarona
Jeśli ambasadora Weissa tak bardzo interesują rozliczenia ze
zbrodniami, to ma w związku z tym interesujący przypadek u
siebie w kraju. Jest nim obecny premier Izraela Ariel
Szaron. W różnych publikacjach niejednokrotnie przypominano
zbrodnie popełnione przez Szarona w przeszłości w
odniesieniu do zupełnie niewinnych Arabów. Przypomnę tu
choćby to, co pisał na temat Szarona b. agent Mossadu Victor
Ostrovsky w wydanej w 1990 roku książce napisanej wspólnie z
Claire Hay pt. „By Way of Deception” (New York 1990, s.
317). Ostrovsky pisał tam: „Ariel Szaron już jako 25-letni
dowódca dowodził raidem komanda, które zabiło grupę
niewinnych Jordańczyków, zmuszając premiera Ben Guriona do
publicznych przeprosin”. Grażyna Dziedzińska z kolei pisała
w „Naszej Polsce” z 25 października 1990, że oddział
Szarona jest odpowiedzialny za okrutną pacyfikację
jordańskiej wioski Kibya w latach 50-tych, wysadzenie wtedy
w powietrze 46 domów palestyńskich wraz z przebywającymi w
nich 60 osobami, w tym kobietami i dziećmi. Szarona
oskarżono również o zbrodnie wojenne popełnione na jeńcach
egipskich w 1956 roku. Z takim
oskarżeniem wystąpił publicznie między innymi były
deputowany do Knesetu Uri Awneri (wg korespondencji E.
Nejmana z Tel Awiwu, „Trybuna” z 16 sierpnia 1995).
Premiera Szarona szczególnie obciąża dokonana przy
jego przyzwoleniu i wsparciu masakra w dwóch obozach
uchodźców palestyńskich w Sabrze i Szatili w 1982 roku.Libańscy
falangiści wymordowali wówczas w bestialski sposób ponad
1.000 bezbronnych Palestyńczyków: kobiet, starców i dzieci.
Izraelskie wojska ułatwiły całą rzeź, oświetlając teren
masakry reflektorami i rakietami i blokując ofiarom drogi
ucieczki. Masakra w Sabrze i Szatili wywołała masowe
manifestacje protestu tysięcy Izraelczyków i generał Szaron
został ukarany zdjęciem go z dowództwa. Odtąd wielu nazywało
Szarona „Rzeźnikiem z Libanu”.
Nawet słynny „jastrząb” z „Gazety Wyborczej” Dawid
Warszawski przyznawał w jej numerze z 6-7 stycznia 2001, że:
„Wybór Szarona na pewno zaś oznaczałby oddanie fotela
premiera człowiekowi, który w 1982 roku, okłamując zarówno
rząd, którego był członkiem, jak i cały naród, wplątał
Izrael w krwawą wojnę w Libanie. Kosztowała ona życie ponad
tysiąc Izraelczyków, wielokroć więcej ofiar po stronie
arabskiej (…) Wreszcie byłby to wybór człowieka, który
odpowiada za dopuszczenie do masakry w Sabra i Szatili (…)”.
W lecie 2001 w popularnym programie telewizyjnym „Panorama”
brytyjskiej BBC przypomniano rolę Szarona w umożliwieniu
krwawego spacyfikowania obozów palestyńskich w Sabrze i
Szatili i zaapelowano o postawienie go przed Trybunałem
Międzynarodowym w Hadze. Zachęciło to Palestyńczyków do
wytoczenia Szaronowi procesu przed sądem w Brukseli. Mogli
to zrobić, bo belgijskie prawo karne umożliwia karanie
zbrodniarzy wojennych bez względu na ich narodowość i
miejsce popełnienia przestępstwa.
Bezkarność morderców
Szczególnie szokującą wydaje się właśnie ta niebywała
bezkarność wpływowych żydowskich morderców z Izraela.
Wspomniani wyżej premierzy Izraela, mający na swych rękach
krew wielu niewinnych Arabów, stanowią swoisty czubek góry
lodowej na tle jakże dużej ilości zbrodni popełnionych na
Arabach. Zbrodni nigdy nie ukaranych, zbrodni, których
sprawcy dalej, jak gdyby nic się nie stało, wspinali się po
kolejnych stopniach kariery w Izraelu. Bo zabili tylko…
Arabów. Jakże wymowna pod tym względem jest opisana przez
prof. Izraela Shahaka historia Szmula Lahisa. Profesor
Shahak przypomniał, że był to człowiek „odpowiedzialny
za masakrę od 50 do 75 arabskich wieśniaków uwięzionych w
meczecie po tym, jak ich wioska została zdobyta przez armię
izraelską w czasie wojny 1948-49 roku„. Według
prof. Shahaka: „Lahis stanął przed sądem, odbyła się
„formalna” rozprawa, po czym został on przez Ben Guriona
ułaskawiony. Z czasem stał się szanowanym adwokatem, a pod
koniec lat 70. został mianowany Dyrektorem Generalnym
Agencji Żydowskiej (która w rzeczywistości jest organem
wykonawczym ruchu syjonistycznego). Na początku 1978 roku
przez prasę izraelską przetoczyła się dyskusja na temat
przeszłości Lahisa, lecz nikt, ani rabini, ani uczeni w
Piśmie, nie zakwestionowali samego ułaskawienia, jak i
kwalifikacji Lahisa na to stanowisko. Nominacja nie została
cofnięta” (I. Shahak, „Żydowskie dzieje i religia”,
Warszawa-Chicago 1994, s. 155).
Masakra w Kanie
19 kwietnia 1996 r. prasa poinformowała, że w wyniku
izraelskiego bombardowania szyickiej wioski Kana w Libanie
zginęło co najmniej 101 cywilów, w większości kobiet i
dzieci(por. Masakra w Kanie, „Rzeczpospolita” z 19
kwietnia 1994). W rezultacie masakry w Kanie 30
dzieci arabskich przeżyło, ale bez rąk i bez nóg.
Na łamach brytyjskiego „The Independent” ukazał się
wstrząsający artykuł dziennikarza Roberta Fiska, naocznego
świadka masakry. Fisk pisał m. in.: „Kana,
południowy Liban. – To była masakra. Od czasów Sabry i
Szatili nie widziałem niewinnych ludzi tak pomordowanych.
Libańscy uchodźcy: kobiety, dzieci i mężczyźni leżeli
stertami ciał, z urwanymi rękami i nogami, bez głów,
rozczłonkowani. Było ich ponad stu (…) dziewczyna trzymała w
rękach ciało siwowłosego mężczyzny, kołysała je wciąż w
swych ramionach, z bezsilnym płaczem wypowiadając wciąż te
same słowa: „Mój ojciec, mój ojciec” (…) Izraelska rzeź
cywilów w tej straszliwej dziesięciodniowej ofensywie była
tak bezwzględna, tak dzika, że nikt w Libanie nie zapomni
tej masakry. W sobotę zaatakowano ambulans, dzień wcześniej
zabito siostry miłosierdzia w Yohmor, cztery dni temu
izraelska rakieta oderwała głowę 2-letniej dziewczynki.
Wczoraj rano Izraelczycy zamordowali 12-osobową rodzinę –
najmłodszym jej członkiem było 4-letnie dziecko, gdy pilot
izraelskiego helikoptera wystrzelił rakiety w ich dom” (R.
Fisk: Massacre in Sanctuary. Eyewitness, „The Independent„,
19 kwietnia 1996).
Publicysta izraelskiego dziennika Haaretz Ari Shavit we
wstrząsającym artykule dał wyraz swemu oburzeniu z powodu
barbarzyńskiej masakry, popełnionej przez żołnierzy jego
narodu, pisząc m. in.: „Zabiliśmy 170 ludzi w Libanie w
ostatnim miesiącu. Większość z nich była uchodźcami. Wielką
część pośród nich stanowiły kobiety, dzieci i starcy. 9
cywili, w tym 2-letnie dziecko i 100-letni staruszek,
zostało zabitych we wsi Sachmor. Jedenaście cywili, w tym
siedmioro dzieci, zabito w mieście Nabatiyeh. (…) We wsi
Kana zabito 102 osoby (…) Jak łatwo zabiliśmy ich, bez
wylania łzy, bez powołania komisji śledczej – bez
zapełnienia ulic demonstracjami protestu (…) Masakra jest
masakrą. Nawet jeśli to jest masakra izraelska” (por. A.
Shavit: How Easily We Killed Them, „The New York Times”, 27
maja 1996).
Grabież ziemi arabskiej
Ucieczka 750 tysięcy Arabów z terenów zagarniętych przez
Izrael w 1948 roku i kolejne ucieczki uchodźców arabskich po
przegranej wojnie z Izraelem w 1967 roku umożliwiły szybkie
przejęcie ich ziem w ręce żydowskie. Systematycznie grabiono
również i mienie tych Arabów, którzy pozostali w Izraelu,
poddając ich różnorodnym formom dyskryminacji.
Niejednokrotnie izraelskie kibuce dokonywały różnorodnych
samowolnych „konfiskat” pól uprawnych sąsiednich wiosek
arabskich (wg A. M. Lilienthala: „Druga strona medalu”,
Warszawa 1965, s. 292). Korespondent francuskiej agencji AFP
w Tel Awiwie Mariusz Schattner opisał, jak w 1967 roku
władze izraelskie zaczęły przeprowadzać „oczyszczanie”
wschodniej Jerozolimy z Arabów: „10 czerwca izraelskie
spychacze zaczęły równać z ziemią arabską dzielnicę
Mograbis, by opróżnić obszerny plac przed Ścianą Płaczu.
Ponad sto rodzin arabskich zostało siłą wyrzuconych z domów,
dano im trzy godziny na wyprowadzenie się. 27 czerwca Kneset
przyjął poprawkę podporządkowującą wschodnią część miasta
administracji izraelskiej, co oznaczało aneksję. Nowe
granice miasta zostały wyznaczone tak, aby objąć jak
najwięcej terenów i jak najmniej Palestyńczyków” (M.
Schattner: Wojna, świętość, mit, „Gazeta Wyborcza” 6-7
stycznia 2001). Adwokatka z Jaffy Tarrid Jahszan mówiła w
wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego” o przerażających
wręcz przejawach dyskryminowania Palestyńczyków w Izraelu,
zapytując: „Czy możesz sobie wyobrazić uzasadnienie dla
prawa, które mówi, że Arabom nie wolno budować w Jaffie
domów, więcej – nie wolno im swoich domów remontować? Tak
było tutaj w latach 70.” (wywiad A. Grupińskiej z T.
Jahszab: Jestem palestyńską Izraelką, „Tygodnik Powszechny”
15 X 2000).
W okresie od 1977 roku do początku lat dziewięćdziesiątych
znacząco przyspieszono tworzenie nowych osiedli żydowskich
na okupowanych obszarach arabskich. Już w 1994 roku istniało
tam ponad 140 takich osiedli z 120 tysiącami mieszkańców.
Marek Karolkiewicz pisał na łamach lewicowego „Przeglądu” z
23 kwietnia 2001: „Nawet „umiarkowany” Ehud Barak nie
zaprzestał budować osiedli żydowskich na terenach
okupowanych. Strefa Gazy nazywana jest „więzieniem” o
powierzchni365 kmkw. z widokiem na morze”. Na tym skrawku
ziemi jednym z najbardziej zaludnionych na świecie, wegetuje
1,1 mln Palestyńczyków. Bezrobocie sięga 60%, a ponad jedna
trzecia gruntów, najlepsze pola, źródła, plantacje i
winnice, należą do zaledwie 7 tys. osadników żydowskich. W
Wielkanoc w Rafah na granicy z Egiptem Izraelczycy zrównali
z ziemią obóz dla uchodźców, aby wojskowi z pobliskiego
posterunku mieli lepsze pole widzenia. „Ogłosili przez
megafony, że mamy opuścić swe domy, zaraz potem przyjechały
buldożery. Zostało mi tylko to, co mam na sobie. Żołnierze
nie pozwolili nawet szukać resztek dobytku, mówi zrozpaczony
Mohamet Kiszte”. Polityka budowania osiedli żydowskich na
terenach palestyńskich jest stałym jątrzącym źródłem
konfliktów. Szczególnie jaskrawym tego przykładem jest
wybuchowa sytuacja w Hebronie. W samym centrum miasta
mieszka tam 300 radykalnych, wręcz ekstremistycznych Żydów
pod ochroną armii pośród ponad 100 tysięcy Palestyńczyków.
Nierzadko ufni we wsparcie przeważających militarnie wojsk
Izraela osadnicy żydowscy podejmują prowokacyjne akcje
zbrojne wobec Arabów. I tak na przykład w sobotę 14 lipca
2001 „osadnicy otworzyli ogień do grupy Palestyńczyków,
raniąc ciężko ośmioletnią dziewczynkę” (por. „Wojna – matka
błędów”, „Gazeta Wyborcza” z 16 lipca 2001).
Żydowski naukowiec z Kalifornii, Melford E. Spiro z
oburzeniem piętnował podwójne standardy moralne stosowane
przez przywódców żydowskich w USA, które równocześnie
krytykują i usprawiedliwiają najbardziej niegodziwe nawet
akcje izraelskie wobec Palestyńczyków. Tu wyliczył m. in.
konfiskaty ziemi arabskiej, tworzenie na terenach arabskich
nowych osiedli żydowskich, wysadzanie w powietrze domów
rodzin podejrzanych o terroryzm, ranienie i zabijanie
protestujących przez izraelską policję, usuwanie i zmuszanie
do przymusowego wygnania palestyńskich burmistrzów (por.
prestiżowy żydowski periodyk w USA „Commentary” z grudnia
1982, s. 74).
Żydzi, którzy zagrabili tak wiele mienia, ani myślą
o zwrocie domów i gruntów bezwzględnie wypędzonych przez
nich Palestyńczykom. I żaden senator i
kongresman amerykański nie gardłuje o naprawie krzywdy setek
tysięcy arabskich ofiar żydowskich grabieży, wegetujących w
obozach. Nikt nie słyszy też o pozwach Arabów przeciw Żydom
do sądów w Nowym Jorku czy Chicago.
Rasistowski kraj
B. minister w rządzie Rabina – Szulamit Aloni, odpowiadając
na pytanie redakcji „Tygodnika Powszechnego”, dlaczego od
1948 roku nie udało się choć trochę zmniejszyć ogromnej
przepaści między Arabami izraelskimi a Żydami, powiedziała:
„Bo oni są mniejszością, żyją w osobnych enklawach, a Żydów
niespecjalnie obchodzi, że w jakiejś wiosce arabskiej nie ma
wody, że arabskie szkoły są tak biedne, że szkół nie
przypominają”. Na kolejne pytanie redakcji „Tygodnika
Powszechnego”, dlaczego kolejne rządy izraelskie nie
zmieniają tej sytuacji, Aloni odpowiedziała: „Bo ciągle
potrzebne są im pieniądze na nowe osiedla (dla Żydów –
J.R.N.) na Zachodnim Brzegu! Zabraliśmy im ziemię, nie
daliśmy nic. Mamy tu 30 wiosek, z których ludzie uciekli w
48 roku i do dziś żyją w obozach przejściowych! A tam nie
mają nic, absolutnie nic! Tak, to jest rasistowski kraj!” (Z
wywiadu z S. Aloni, „Tygodnik Powszechny” 21 marca 1999).
Bardzo podobnie ocenił atmosferę w Izraelu słynny skrzypek
pochodzenia żydowskiego Yehudi Menuhin. W wywiadzie dla
francuskiego „Le Figaro” w styczniu 1998 r. Menuhin,
krytykując zaborczą izraelską politykę aneksji, powiedział:
„Jest rzeczą zdumiewającą, do jakiego stopnia pewne
rzeczy nie zanikają całkowicie. Tak jak choroba, która
wczoraj dominowała w nazistowskich Niemczech, a dziś
postępuje w tym kraju (Izraelu)„. Wypowiedź
Menuhina wywołała wściekłą ripostę Efraima Zuroffa,
izraelskiego dyrektora Centrum Szymona Wiesenthala, który
stwierdził, że porównanie przez skrzypka Izraela z
nazistowskimi Niemcami „graniczy z obscenicznością” (wg
tekstu w kanadyjskim „The Toronto Star” z 23 stycznia 1998:
„Atmosphere in Izrael Nazi – like, violinist says”.)
Warto przypomnieć, że nawet w Izraelu
znalazł się odważny i bezkompromisowy myśliciel, filozof i
etyk Jeszajau Lejbowicz, który publicznie nazwał izraelskie
wojsko „judeo-nazistami”, a demokrację izraelską „hucpowatym
kłamstwem” (wg A. Grupińskiej:
Szatański mędrzec, „Gazeta Wyborcza” z 26 sierpnia 1994).
Przypomnijmy, że Lejbowicz, autor kilkudziesięciu książek,
był nazwany kiedyś przez prezydenta Izraela Ezera Weizmana
„kompasem moralnym i sumieniem duchowym Izraelczyków”.
Przyznanie Lejbowiczowi prestiżowej Nagrody Izraela w 1993
roku wywołało tak gwałtowną krytykę ze strony premiera I.
Rabina, że myśliciel zrezygnował z nagrody.
Czas fanatyków
Lata dziewięćdziesiąte przyniosły bardzo wiele wydarzeń
dowodzących skrajnego wręcz szowinizmu i fanatyzmu
religijnego w wielu liczących się środowiskach Izraela.
Siewcą szczególnie fanatycznych idei rasistowskich w Izraelu
stał się rabin Meir Kahane z USA, który po przybyciu do
Izraela założył szowinistyczną partię Kah, która w pewnym
momencie uzyskała poparcie aż 8 procent mieszkańców kraju.
Sam Kahane został deputowanym do Knesetu. Dziennikarz Henryk
Szafir tak pisał o programie partii Kahane w korespondencji
z Tel Awiwu do RWE: „Jej program był prosty: ziemia Izraela
przeznaczona jest tylko i wyłącznie dla Żydów, a cel uświęca
środki. Hebron, Ramallah, Nabullays, Tulkarm i inne miasta
palestyńskie zaczęły przypominać Dziki Zachód. Kahaniści,
wykorzystując alibi, jakim był arabski terror, sami zaczęli
siać postrach i przerażenie wśród mieszkańców arabskich wsi
i miasteczek. Dzisiaj wiadomo już, że w tym czasie wielu
Palestyńczyków zostało zabitych w niewyjaśnionych dotąd
okolicznościach. Potem przyszły zamachy na burmistrzów
arabskich miast, lincze i pogromy. Wielu członków
żydowskiego podziemia zostało aresztowanych, ale po kilku
latach prawie wszystkich ułaskawiono” (H. Szafir: Terror w
Izraelu, „Tygodnik Solidarność” z 25 marca 1994).
25 lutego 1994 doszło do szczególnie fanatycznego przejawu
rasistowskiej nienawiści do Arabów. Żydowski
lekarz Baruch Goldstein otworzył ogień z pistoletu
maszynowego do tłumu Arabów modlących się w „Grocie
patriarchów” w Hebronie, zabijając 29 osób. Morderca,
doktor Goldstein, był członkiem jawnie rasistowskiej
organizacji Kach, która głosi, tak jak to dosłownie
powiedział sam Goldstein na krótko przed śmiercią: „Arabowie
to zaraza”.
Fanatyczny rasistowski morderca miał uroczysty pogrzeb z
udziałem ponad 1.000 ludzi. Nad jego grobem wciąż gromadzą
się tłumy jego zwolenników i wielbicieli; często
przyjeżdżają grupowo, autobusami turystycznymi (wg M. R.
Cohn: Gravesite tribute to mass killer split Israel,
kanadyjska „The Toronto Star” z 22 czerwca 1998). Dodajmy,
że w USA powstało szereg fundacji noszących imię Goldsteina. Na
terenie komunalnym wzniesiono pomnik na grobie mordercy,
który stał się idolem wszystkich żydowskich rasistów i
szowinistów i został przez nich uznany za świętego.
Izraelski pisarz Amos Oz pisał na łamach „Gazety Wyborczej”
z 2-3 listopada 1996: „Haniebny monument Barucha Goldsteina,
z każdym dniem, z każdą godziną przyciągający nowych
czcicieli i pielgrzymów, to (…) zachęta do dalszego
przelewania krwi niewinnych ofiar”.
Niektórzy fanatyczni politycy izraelscy dalej gotowi są do
najskrajniejszych represji wobec traktowanych jako podludzi
Arabów. Według żydowskiej „Jewish Chronicle” z 4
października 1996 izraelski polityk Rehavam Ze’evi,
przywódca partii Moledet zażądał deportowania dwóch milionów
arabskich mieszkańców Zachodniego Brzegu i Gazy, a
jeśli zajdzie potrzeba, to także wysiedlenia 800 tysięcy
arabskich obywateli Izraela.
W początkach bieżącego roku prasa poinformowała o skrajnie
ekstremistycznych wypowiedziach rabina Josefa Ovadii,
duchownego przywódcy partii Szas, trzeciej co do wielkości w
izraelskim Knesecie (17 mandatów) i ważnego koalicjanta w
rządzie A. Szarona. Ovadia publicznie
wzywał do eksterminacji wszystkich Arabów jako nacji,
akcentując, że „Bóg zemści się na nich śmiertelnie, zniszczy
ich nasienie”. Ten sam rabin znany był
z publicznych ataków na premiera Baraka, w których oskarżał
go o zawieranie pokoju z jadowitymi „wężami”
(Palestyńczykami). Rabin Ovadia
twierdzi, że Bóg żałuje każdego dnia, że stworzył Arabów (wg
kanadyjskiej „The Gazette. Montreal”, 7 sierpnia 2000).
Wydaje się, że ambasador Izraela Szewach Weiss właśnie w tak
piętnowanej przezeń Polsce znaleźć mógłby budujące przykłady
atmosfery dialogu i tolerancji. Przecież w Polsce ludzie
typu Ovadii nie mieliby szans na wejście do Sejmu lub na
przywództwo duchowe jakiejkolwiek liczącej się partii.
http://www.naszawitryna.pl/jedwabne_57.html