Strategiczne cele Izraela i broń jądrowa
Fragmenty książki „Tel Awiw za zamkniętymi drzwiami”
(Open Secrets: Israeli Nuclear and Foreign
Policies) Izraela Shahaka, 1997
W rozdziale tym przedstawiam, cytując wypowiedzi czołowych
izraelskich generałów i ekspertów wywiadu zamieszczone w
prasie hebrajskiej, to, co uznaję za prawdziwe
cele polityki Izraela:ustanowienie hegemonii nad całym
Bliskim Wschodem, czuwanie nad „stabilizacją” reżymów, które
nie będą zbytnio zakłócać izraelskich dążeń ku temu celowi,
przy ewentualnym wykorzystaniu broni jądrowej. Wspomniany
w niniejszym rozdziale generał Amnon Szahak-Lipkin jest
obecnie szefem sztabu armii izraelskiej i występuje pod
nazwiskiem Amnon Szahak. Generał (rezerwy) Szlomo Gazit był
jednym z izraelskich negocjatorów w rozmowach z Organizacją
Wyzwolenia Palestyny (lub raczej z dowódcą tajnej policji
OWP), które doprowadziły do Porozumienia z Oslo.
17 kwietnia 1992 roku, w przeddzień święta Paschy, dwóch
generałów wojska izraelskiego, których można uznać za
następnych w hierarchii po szefie sztabu, udzieliło prasie
hebrajskiej wyczerpujących wywiadów. Zastępca szefa sztabu,
generał Amnon Szahak-Lipkin (obecnie szef sztabu) rozmawiał
z Jakowem Erezem i Immanuelem Rozenem reprezentującymi
„Maariw”; dowódca wywiadu wojskowego generał Ud Saguj
rozmawiał z Ronem Ben-Jiszajem z gazety „Jedijot Achronot”.
Tego samego dnia Oded Brosz, znany specjalista od zagadnień
polityki jądrowej, którego wypowiedź należy traktować jako
pół oficjalną, opublikował w „Haarec” artykuł, który – po
raz pierwszy w prasie hebrajskiej – otwarcie poruszył
możliwość wykorzystania przez Izrael broni jądrowej w czasie
wojny. Jego treść powinno się zestawić z pewnymi nowszymi
artykułami prasowymi, by dokonać uogólnienia dostępnej nam
wiedzy o celach militarnych i czynniku jądrowym w planach
strategicznych Izraela.
Najpierw jednak warto może przypomnieć czytelnikom
spoza Izraela, że ponieważ izraelskie plany strategiczne
dotyczą całego regionu, problem Palestyńczyków zajmuje w
nich miejsce drugorzędne. Tak naprawdę izraelskich strategów
wojskowych ucisk Palestyńczyków nie interesuje nawet w
najmniejszych stopniu. Wynikiem takiego podejścia jest tzw.
„rozwiązanie problemu palestyńskiego”; jakakolwiek jest
bowiem natura tego „rozwiązania”, nie może ono przynieść
pokoju, ponieważ izraelscy politycy dążą do hegemonii na
całym Bliskim Wschodzie, pojmowanym jako terytorium
rozciągające się od Indii po Mauretanię.
Oczywiście pierwszą ofiarą izraelskiego ekspansjonizmu jest
naród palestyński. Należy dodać, że ustanowienie hegemonii
na całym Bliskim Wschodzie jest istotniejsze w planach
strategicznych Izraela niż rozciągnięcie i utrwalenie
żydowskiej władzy na całym obszarze Ziemi Izraela, bez
względu na to, z jakim rozmachem zostaną nakreślone jego
granice. Nim przejdę do właściwego tematu niniejszego
rozdziału, chciałbym przytoczyć zdarzenie opowiedziane przez
jednego z lepiej poinformowanych izraelskich dziennikarzy
zajmujących się tematyką wojskową, Joawa Karniego
(„Staromodne izraelskie metody”, „Haarec”, 25 marca 1992).
Opowieść ta dotyczy czynnika amerykańskiego w wielkiej
strategii Izraela. Karni jest krytycznie nastawiony do idei
współpracy wojskowej o zasięgu światowym pomiędzy USA a
Izraelem, której ofertę złożył publicznie izraelski
ambasador w Waszyngtonie Zalman Szowala, o której jednak
milczy prasa amerykańska. Według Karniego, „Biały Dom
poproszono o puszczenie w niepamięć złych uczynków rządu
(izraelskiego) i ich konsekwencji, a także o przezwyciężenie
zrozumiałych niechęci (do postępowania Izraela) z uwagi na
to, że Izrael może być niezastąpionym kapitałem
strategicznym”. Dlaczego? Dlatego, że „nowe republiki
islamskie w Azji Środkowej, wyłaniające się z ruin po ZSRR z
pewnością staną się państwami fundamentalizmu islamskiego,
nastawionymi wrogo do Zachodu, toteż będą terroryzować
Bliski Wschód bardziej niż ZSRR kiedykolwiek go terroryzował
w przeszłości”. Szowal „wyraził swoje zdumienie, że USA nie
rozumie”, jak realne jest to niebezpieczeństwo i że jedynie
Izrael jest w stanie mu zapobiec.
Naśmiewając się z Szowala, Karni sprytnie (tak by okpić
cenzorów) ujawnił po raz pierwszy autentyczną historię o
dyplomatycznych zabiegach Izraela służących osiągnięciu jego
celów strategicznych: „Nawet Indie, które dziewięć lat temu
wydaliły nadmiernie gadatliwego konsula izraelskiego,
chcącego ujawnić udział Izraela w walce w przestrzeni
kosmicznej skierowanej przeciw wszystkim muzułmanom,
ostatnio poprosiły, by umieścić je na liście stałych
odbiorców przesyłek pocztowych izraelskiego Ministerstwa
Spraw Zagranicznych”.
Epizod, o którym mowa, miał miejsce w 1983 roku. Szaron,
ówczesny minister obrony, nabrał pewności siebie po tym, jak
z pełnym amerykańskim błogosławieństwem podpisał pokój z
marionetkowym rządem Libanu. Bardzo zadowolony z siebie
zaproponował Indiom sojusz, którego celem miałoby być
wspólne zaatakowanie Pakistanu i zniszczenie jego
pączkującego potencjału nuklearnego. Zgodnie z planem,
Izrael miał dostarczyć samoloty, a Indie udostępnić bazy.
Tymczasem zaledwie dwa lata wcześniej, w 1981 roku, Szaron
wygłosił przemówienie, później szeroko nagłośnione, w którym
zdefiniował jako cel Izraela rozciągnięcie jego wpływów „od
Mauretanii po Afganistan”. Liczne świadectwa pochodzące ze
źródeł izraelskich potwierdzają, że jest to cel strategiczny
Izraela. Jedyny problem polega na tym, że stoi on w
sprzeczności z polityką amerykańską, czy to otwarcie
deklarowaną, czy faktycznie realizowaną. Izrael ma więc
ogromną swobodę działania, póki Amerykanie niczego nie
wiedzą o jego celach, a nie wiedzą, ponieważ nie chcą
wiedzieć. Co ciekawsze, wszystkie komórki wywiadu
amerykańskiego z całą premedytacją mogą okazywać większą
niewiedzę w tej sprawie niż amerykańskie media.
(…)
Brosz twierdzi, że „nie ma absolutnie żadnego związku miedzy
nieprzerwanym rozwojem izraelskiego potencjału nuklearnego a
arabskimi, irańskimi czy pakistańskimi usiłowaniami w tym
kierunku” pomimo faktu, że izraelska broń jądrowa jest, lub
przynajmniej może być, wymierzona w te kraje. Brosz jednak
idzie dalej w swoich argumentach: „Generalnie w planach
obronnych na dłuższą metę nie można pomijać czynników
politycznych.
Izrael musi brać pod uwagę na przykład to, że saudyjska
rodzina królewska nie będzie wiecznie panować lub, że ustrój
w Egipcie może się zmienić” . Właśnie ze względu na tego
typu nieprzewidziane polityczne okoliczności Izrael musi
mieć swobodę użycia lub groźby użycia swej broni jądrowej.
Zdaniem Brosza „nie musimy się wstydzić tego, że opcja
jądrowa jest głównym instrumentem naszej obrony, jako środek
odstraszający tych, którzy mogą chcieć nas zaatakować. Trzy
wielkie kraje demokratyczne opierały się na tym środku przez
dziesięciolecia”.
Samo porównanie celów strategicznych Izraela do celów
Strategicznych Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i
Francji stanowi niezbity dowód na to, że Izrael ma ambicje
osiągnięcia statusu supermocarstwa. Lecz może on stać się
supermocarstwem tylko wtedy, gdy uda mu się ustanowić
hegemonię nad całym Bliskim Wschodem. Tymczasem między
Izraelem a „trzema wielkimi demokracjami” istnieje jedna
zasadnicza różnica. Na przykład, Francuzi sami płacą za
rozwój swojego potencjału nuklearnego. Natomiast rozwój
izraelskiego potencjału nuklearnego jest finansowany przez
Stany Zjednoczone. Pieniądze na ten cel można zdobyć tylko
wtedy, gdy Kongres podąża ścieżką wytyczoną przez tamtejszą
zorganizowaną społeczność żydowską i jej rozmaitych
sprzymierzeńców. W efekcie amerykańskie społeczeństwo musi
być skutecznie oszukiwane co do prawdziwych celów
strategicznych Izraela.
Wielka strategia Izraela składa się z różnorodnych
elementów. Zadania ujęcia ich w jedną całościową koncepcję
podjął się generał (rezerwy) Szlomo Gazit w artykule godnym
uwagi ze względu na jego klarowność i bezpośredniość
(„Jedijot Achronot”, 27 kwietnia 1992). Gazit, który jest
byłym dowódcą wywiadu wojskowego, dosyć często prezentuje w
mediach strategiczne cele izraelskiego systemu
bezpieczeństwa czy też usprawiedliwia to, co społeczeństwo
może uznawać za jego potknięcia lub porażki. Artykuł Gazita
ma dwa wyraźne cele. Pierwszym, typowym także dla kilku
innych cieszących się poważaniem dziennikarzy izraelskich
piszących mniej więcej w tym samym czasie, jest przekonanie
społeczeństwa, że to, co „słyszeliśmy przez wiele lat,
niemal od narodzin państwa, o Izraelu jako o strategicznym
kapitale Stanów Zjednoczonych i wolnego świata”, jest nie
mniej aktualne po upadku ZSRR i zakończeniu zimnej wojny niż
przedtem.
Pominę większą część jego historycznego wywodu na temat
tego, jak i dlaczego Izrael w tak cudowny sposób mógł stać
się owym strategicznym kapitałem w przeszłości, i skupię na
jednym argumencie, który wnosi coś nowego. Argument ten jest
taki: „Izrael zaoferował amerykańskim siłom zbrojnym, że w
razie wojny (z ZSRR) mógłby świadczyć Amerykanom wiele
różnorodnych usług, a mianowicie udostępnić im porty,
dostarczać zaopatrzenie, udostępniać pomieszczenia składowe,
świadczyć usługi medyczne i hospitalizacyjne”. Niemniej
Gazit przyznaje, że izraelskie usługi z okresu zimnej wojny,
obecnie oferowane, „niemal zupełnie straciły swą wartość,
ponieważ (Stany Zjednoczone) już nie muszą być przygotowane
do wojny z blokiem sowieckim”. Stało się to jasne „ponad rok
temu, gdy największe od czasu drugiej wojny światowej siły
militarne zostały zgromadzone podczas wojny w Zatoce w
naszym regionie, w samym sercu Bliskiego Wschodu. Izrael
został pominięty, gdy toczono tę wojnę.
Co więcej, wyrażano nadzieję, a także powzięto konkretne
kroki tylko w tym celu, by wykluczyć Izrael z udziału w
niej. Gazit nawet przyznaje, dlaczego tak się stało: „z tego
powodu – co z izraelskiego punktu widzenia jest bardzo
smutnym, lecz znamiennym faktem – że (z ewentualnym
wyjątkiem Egiptu, który podpisał z nami traktat pokojowy)
żadne inne państwo arabskie nie przystąpi do jakiegokolwiek
sojuszu obronnego, jeśli należy do niego także Izrael”. Oto
dlaczego, jak wyjaśnia Gazit, „armia izraelska nie brała
czynnego udziału w wojnie przeciw Irakowi”. Oto, dlaczego
siły zbrojne koalicji antyirackiej „na skutek arabskiego
weta” nie zostały rozlokowane na terytorium izraelskim.
Oczekując, że czytelnikom nasunie się wtedy pytanie: „Co
zatem pozostało z tradycyjnej roli Izraela jako kapitału
strategicznego?”, Gazit odkrywa decydujące i trwałe aspekty
tejże roli. To jest drugi – może nawet ważniejszy niż
pierwszy – cel jego artykułu. Wierzy on, słusznie moim
zdaniem, że Izrael jest nadal, tak jak w przeszłości,
strategicznym kapitałem. Jego klarowne wytłumaczenie
zasługuje na to, by przedstawić je w całości: „Główne
zadanie Izraela w ogóle się nie zmieniło i nadal ma kluczowe
znaczenie. Geograficzne położenie w centrum
arabsko-muzułmańskiego Bliskiego Wschodu predestynuje Izrael
do roli oddanego strażnika stabilnej sytuacji we wszystkich
państwach, które go otaczają.
Jego rolą jest ochrona istniejących rządów: ograniczanie lub
powstrzymywanie procesów radykalizacji oraz hamowanie
ekspansji fundamentalistycznego fanatyzmu religijnego.
Izrael ma swoje „czerwone linie” (wytyczne w sytuacji
zapalnej, alarmowej), które wywierają potężny efekt
odstraszający poprzez wywoływanie niepewności poza granicami
państwa, właśnie dlatego, że nie są wyraźnie określone czy
zdefiniowane.
Celem tych „czerwonych linii” jest określenie tego, jakie
zmiany o charakterze strategicznym poza granicami Izraela
mogą być uznane za zagrożenie, którego Izrael nie będzie w
stanie tolerować i poczuje się zmuszony do użycia całej swej
siły zbrojnej w celu powstrzymania go lub położenia mu
kresu”. Innymi słowy, „czerwonymi liniami” jest dyktatorskie
ultimatum Izraela narzucone wszystkim pozostałym państwom
bliskowschodnim. Gazit wyróżnia „trzy warianty rozwoju
wypadków” wśród procesów radykalizacji, „które zostaną
zakwalifikowane jako te, których (Izrael) nie będzie w
stanie tolerować”. Pierwszy wariant obejmuje akty
antyizraelskiego terroryzmu mającego swe źródło na
terytorium innego państwa. Gazit jest wystarczająco
bezpośredni, by powiedzieć, że Izrael stosuje odwet wobec
danego państwa nie tylko we własnej obronie, ale także w
najlepszym interesie rządu arabskiego, którego problem
dotyczy: „Rząd arabski, pozwalając organizacji
terrorystycznej działać bez przeszkód, przyczynia się do
powstania potwora, który wcześniej czy później zwróci się
przeciw niemu samemu.
Jeśli taki rząd nie podejmie odpowiednich kroków, by
powstrzymać wrogie mu działania i ponownie odzyskać pełną
kontrolę nad sytuacją, to po jakimś czasie przestanie
rządzić swoim własnym państwem”. Drugim z omawianych tu
wariantów zdarzeń jest „wkroczenie sił zbrojnych obcego
państwa arabskiego na terytorium państwa, które graniczy z
Izraelem, co w praktyce oznacza Jordanię, Syrię i Liban”.
(Choć Egipt graniczy z Izraelem, nie został tu wymieniony.)
Tak jak w poprzednim przypadku, Gazit stara się pokazać, że
Izrael działa powodowany troską o stabilność danego rządu
arabskiego: ,,Wkroczenie sił zbrojnych obcego kraju
arabskiego niesie ze sobą zagrożenie dla stabilności rządu
kraju w ten sposób dotkniętego, a czasami także dla jego
niezależności.
Zatem bez wątpienia izraelskie czerwone linie, które
odstraszają i zapobiegają wkroczeniu wojsk obcego państwa
arabskiego do państw sąsiadujących z Izraelem, są także
czynnikiem stabilizującym, który naprawdę chroni istniejące
państwa i rządy na obszarze całego Bliskiego Wschodu”.
Trzecia kategoria zjawisk wymagających reakcji w myśl
„czerwonych linii” jest w opinii Gazita, a także w mojej,
najważniejsza. Zadaniem Izraela jest niedopuszczenie do
wydarzeń, które określa on jako „groźba przewrotów, zarówno
wojskowych, jak i społecznych, które mogą się zakończyć
wyniesieniem do władzy elementów fanatycznych i
ekstremistycznych we wspomnianych krajach. Istnienie tego
typu zagrożeń nie ma nic wspólnego z konfliktem
izraelsko-arabskim. Zagrożenia te pojawiają się, ponieważ
rządy [regionu] mają kłopoty ze znalezieniem rozwiązań dla
trapiących je problemów społecznych i ekonomicznych. Lecz
rozwój sytuacji we wspomnianym kierunku łączy się z
prawdopodobieństwem zburzenia relacji Izraela z tym lub
innym sąsiadem.
Dobrym przykładem takiego postępowania jest dbałość o
zachowanie izraelskiego traktatu pokojowego z Egiptem i de
facto pokojowej współpracy Izraela i Jordanii. W obu
wypadkach to właśnie „czerwone linie” Izraela komunikują
sąsiadom, że nie będzie on tolerował niczego, co mogłoby
zachęcić siły ekstremistyczne do obrania tej samej drogi,
jaką na wschodzie obrali Irańczycy, a na zachodzie
Algierczycy”.
(…)
Przywołam w tym miejscu kilka faktów o zasadniczym
znaczeniu. Po pierwsze, wypowiadając się w kontekście
ewentualnego wykorzystania izraelskiej siły nuklearnej,
Brosz ujawnia, że Izrael posiada plany awaryjne, które
zostaną wprowadzone w życie, jeśli „egipski reżym upadnie”,
lub dlatego, że „saudyjska rodzina królewska nie będzie
wiecznie panować”. Porównując Brosza z Gazitem, łatwiej jest
nam uchwycić naturę izraelskich celów strategicznych.
Izrael przygotowuje się do wojny, w razie konieczności do
wojny jądrowej, aby odwrócić nie będące po jego myśli zmiany
wewnętrzne, o ile takowe pojawią się w jakimkolwiek państwie
bliskowschodnim. Jakiś czas po upadku szacha ujawniono, że w
ostatnich dniach jego rządów izraelscy wojskowi planowali
wysłanie elitarnych jednostek do Teheranu, by pomóc będącym
w opałach generałom irańskim, lecz Begin w przypływie
umiarkowania nie wyraził zgody na akcję. Ale, jak słusznie
wskazuje Gazit, ZSRR upadł. Dopóki istniał, był
strategicznym czynnikiem o pierwszorzędnym znaczeniu,
ponieważ groźba sowieckiej interwencji do pewnego stopnia
odstraszała Izrael od bezpośredniego i nieskrywanego parcia
do uzyskania hegemonii na całym Bliskim Wschodzie. Obecnie,
zauważa Gazit, „powstała próżnia”, której nie są w stanie
zapełnić ani Stany Zjednoczone, ani żadne inne „wysoko
uprzemysłowione państwo” – przynajmniej w pojęciu Gazita.
Żadne z odległych mocarstw nie będzie w stanie w dającej się
przewidzieć przyszłości dokonać inwazji na dowolne państwo
Bliskiego Wschodu, używając lub grożąc użyciem broni
jądrowej w trakcie działań zbrojnych, tylko dlatego, że nie
będzie aprobować radykalnych zmian zachodzących wewnątrz
uznawanych przez wspólnotę międzynarodową granic
wspomnianego tego państwa.
Przypomnę, że nawet wtedy, gdy Irak upierał się przy aneksji
Kuwejtu, Bushowi udało się uzyskać w Kongresie tylko
nieznaczną większość, która poparła rozpoczęcie wojny w
Zatoce Perskiej. Czy można sobie wyobrazić, jak Kongres
zatwierdza inwazję na jakieś bliskowschodnie państwo tylko z
tego powodu, iż dokonuje się tam społeczny przewrót?
Odpowiedź może być jedynie zdecydowanie negatywna, lub
przynajmniej zakładająca istnienie jakichś niemal
nieprzezwyciężonych przeszkód, z którymi rząd USA lub innego
zachodniego mocarstwa musiałby się w tej sytuacji zmagać.
Bez wątpienia w Izraelu, gdzie rząd przed podjęciem zbrojnej
napaści nie musi się konsultować nawet z Knesetem, żadne
tego typu przeszkody nie istnieją.
Władze izraelskie są uprawnione do rozpoczęcia wojny i mogą
mieć pewność, że bez względu na okoliczności jej wybuchu
większość społeczeństwa żydowskiego wstępnie wyrazi na nią
zgodę. W przeszłości ilekroć Kneset powiadamiano o napaści
zbrojnej Izraela, zawsze zatwierdzał ją z entuzjazmem
ogromną większością głosów. Kneset zatwierdził wojny toczące
się w 1967 i 1982 roku. Lecz najlepszym przykładem,
pozwalającym wejrzeć głębiej w mechanizmy zachowań Knesetu,
jest ratyfikacja wojny sueskiej z 1956 roku.
Po tym jak trzeciego dnia wojny Ben Gurion poinformował
Kneset, że celem wojny jest „ponowne ustanowienie królestwa
Dawida i Salomona” poprzez aneksję półwyspu synajskiego,
naszą dziedziczną własność, „która nie jest częścią Egiptu”,
a także wyzwolenie Egipcjan i cały świat od tyranii Nassera,
cały parlament z wyjątkiem czterech komunistycznych posłów
powstał, by odśpiewać hymn narodowy Izraela . Tylko groźby
ze strony Chruszczowa i Eisenhowera ostatecznie przekonały
Ben-Guriona do zmiany stanowiska. Jednak Ben-Gurion był
realistą i rządził wojskiem stalową pięścią.
W nowych warunkach „próżni”, która powstała na skutek
rozpadu ZSRR i osłabienia Stanów Zjednoczonych, Izrael teraz
już jawnie przygotowuje się do przejęcia hegemonii nad całym
obszarem Bliskiego Wschodu, do czego zawsze skrycie dążył,
nie wahając się użyć w tym celu wszelkich dostępnych
środków, w tym także broni jądrowej. W przeciwieństwie do
tego, co głosi Gazit, Szuwal, czy inni rzecznicy interesów
Izraela, te działania nie są podejmowane ze względu na dobro
Zachodu. Zachód składa się głównie z gojów, a Izrael jest
państwem żydowskim, którego głównym celem jest działanie na
korzyść samych Żydów. Dążenie do hegemonii wynika z
własnych, od dawna hołubionych ambicji, które obecnie
określają jego cele strategiczne.