Trzeba picować, mości panowie!
Paweł Michał Bartolik
19 stycznia w hotelu w Dubaju 27 agentów Mossadu
odurzyło narkotykami i udusiło łącznika Hamasu Mahmuda
al-Mabhuha. Wywołało to zaskakujący efekt w postaci…
niezłego zamieszania w polskiej polityce zagranicznej!
Trzeba
picować, panie Tusk. Trzeba picować, panie Klich. Trzeba
picować, panie Sikorski. Trzeba picować, panie Kaczyński.
Trzeba picować, panie Napieralski. Trzeba picować, panie
Miller. Trzeba picować, pucować, klajstrować, chować głowę w
piasek z powodu jakże wiernego od lat sojusznika,
pokazywanie się w towarzystwie którego stanowi dosłownie z
tygodnia na tydzień i z dnia na dzień coraz większy obciach
i obsuwę. Sojusznika, który funduje sobie – i niejako przy
okazji całej wesołej ferajnie zwącej się „wolnym światem” –
wtopę za wtopą, a w dodatku oczekującego, że owa ferajna
będzie świecić za niego oczami.
Polska ma się „czuć zakłopotana i rozdarta między dwoma
krajami, które postrzega jako przyjaciół” – pisze Jossi
Melman, dziennikarz izraelskiego „Haaretz”. Bo też
„ponadstandardowe” (wedle słów Władysława Bartoszewskiego)
stosunki polsko-izraelskie od dawna czynią z Polski
międzynarodowe pośmiewisko, jeśli nie wręcz międzynarodowe
popychadło.
Dziwne to widowisko, gdyż pozostają to stosunki
nierównoprawne i Polska stanowi w nich stronę zdecydowanie
uprzywilejowaną – to Izrael ma tu do wyciągnięcia
nieporównanie większe korzyści i w związku tym to Polska
może tu określać warunki albo po prostu ze współpracy
rezygnować. Tymczasem nasz kraj, często uprawiający
realpolitik, pozwalającą „ze spokojnym sumieniem” liczyć
(wątpliwe) korzyści gospodarcze z rzezi w Iraku i
Afganistanie, w tym wypadku kurczowo trzyma się owych
standardów „ponadstandardowości” – zaś bilans takiej
doktrynerskiej postawy nie może nie pozostawać ujemny.
Trzeba picować, mości panowie. Dlatego kto wie, czy
kiedykolwiek dowiedzielibyśmy się, że z warszawskiego
lotniska Okęcie trafił do aresztu oskarżany o sfingowanie
niemieckiego paszportu na potrzeby Mossadu Uri Brodski –
oczekujący teraz decyzji w sprawie jego ekstradycji do
Niemiec – gdyby po ponad tygodniu nie doniósł o tym
niemiecki tygodnik „Der Spiegel”. Przy okazji dowiedzieliśmy
się też o naciskach dyplomatycznych na Polskę ze strony
ambasady izraelskiej w Warszawie. Z pewnością nie miało to
wszystko ujrzeć światła dziennego.
Nie może to dziwić w kraju, którego premier praktykuje
„politykę miłości”, każącą ostatnio milczeć jak grób w
obliczu rzezi tureckich uczestników płynącego do oblężonej
Strefy Gazy konwoju humanitarnego, rzezi dokonanej na oczach
całego świata na wodach międzynarodowych z rozkazu obecnego
premiera Izraela i sześciu jego naczelnych psów wojny z
tekami ministerialnymi.
Gdybyśmy żyli w państwie, zasługującym po prostu na miano
normalnego, polskie służby dawno pochwaliłyby się przed
Interpolem – który na wniosek niemieckiej prokuratury
rozesłał za Brodskim międzynarodowe listy gończe – sporym
czy wręcz spektakularnym operacyjnym sukcesem. Sukcesem,
który w takim wypadku oznaczałby także sukces moralny: oto
schwytano osobnika, który brał udział w fałszowaniu
paszportów w celu umożliwienia Mossadowi zabójstwa ważnego
działacza palestyńskiego ruchu narodowowyzwoleńczego.
19 stycznia w hotelu w Dubaju 27 jego agentów odurzyło
narkotykami i udusiło łącznika Hamasu Mahmuda al-Mabhuha.
Owi współpracownicy rzekomo najlepszej na świecie agencji
wywiadowczej nie pomyśleli przy tym, że ich „wyczyn” może
zostać zarejestrowany przez hotelowe kamery. Przez ich
niedopatrzenie wybuchła jedna z największych, jeśli nie
największa afera wywiadowcza ostatnich lat: dubajska policja
ustaliła, że posługiwali się sfałszowanymi bądź zdobytymi
nielegalnie paszportami Wielkiej Brytanii, Irlandii,
Francji, Niemiec i Australii. Niemiecki paszport załatwiał
właśnie Brodski.
Jak się zdaje, owe pięć krajów ma łącznie – a część z nich
nawet i z osobna – dla obecnej polskiej polityki
zagranicznej większe znaczenie niż Izrael. Żaden z nich nie
wykazał się przy tym nadzwyczajną gotowością do
klajstrowania sprawy. Mimo to, oraz mimo mocnych dowodów
dostarczonych Interpolowi przez Niemcy, praktyka polskich
władz każe podejrzewać paraliż procesu decyzyjnego.
Brak decyzji tłumaczony jest zawiłością procedur
ekstradycyjnych oraz brakiem zgody samego Brodskiego na
ekstradycję. To jednak co najwyżej tylko częściowo wyjaśnia
sprawę. Jak pisał Melman: „Polska uważana jest za jednego z
największych przyjaciół Izraela na świecie, tym bardziej zaś
w Unii Europejskiej. Oba kraje łączą bliskie więzi takie jak
umowy gospodarcze, kontrakty zbrojeniowe, współpraca
kulturalna oraz poparcie Polski dla Izraela na forach
międzynarodowych, szczególnie w Organizacji Narodów
Zjednoczonych. Zagraniczne raporty mówią też o potajemnych
związkach między ich służbami wywiadowczymi”. Ekipa Tuska
musi zatem pozostawać obiektem usilnej presji dyplomatycznej
ze strony Izraela.
Polskie władze liczyły na to, że politykę poparcia dla
Izraela – prowadzoną tak przez obecny rząd, jak i poprzednie
ekipy – można będzie prowadzić w dyskrecji i w białych
rękawiczkach, które pozwolą na zawsze ukryć żelazną pięść.
Pewnie nawet po aresztowaniu Brodskiego łudzono się, że da
się go – z cichym błogosławieństwem bardzo proizraelskiej
niemieckiej kanclerz Angeli Merkel – bez zbędnego rozgłosu i
hałasu zwrócić Izraelowi.
Nic z tego. Rewelacje „Der Spiegel” potwierdziła w
ekspresowym tempie niemiecka Prokuratura Federalna, a także
rzeczniczka warszawskiej prokuratury Monika Lewandowska.
Również izraelskie ministerstwo spraw zagranicznych
zapewniło o opiece konsularnej, jaką otoczono Brodskiego.
Ma to być taka sama opieka, jaką otacza się każdego
aresztowanego za granicą obywatela izraelskiego. Trzeba
wierzyć, bo się musi – ale przecież nie musi się i nie
trzeba. Takie słowa świadczą natomiast, że Izrael nie ma
możliwości obrony Brodskiego inaczej niż za sprawą
zakulisowej presji. Bowiem poza skrajnie prawicowymi,
harcującymi na różnych forach internetowych trollami chyba
pies z kulawą nogą nie ruszy tu w sukurs temu państwu.
Tym bardziej, że Zjednoczone Emiraty Arabskie właśnie
zaprzeczyły, jakoby chciały wystąpić o ekstradycję
Brodskiego – w związku z czym Izrael nie będzie miał okazji
do szopki w piórkach czempiona praw człowieka. Oraz tym
bardziej, że po kolejnych kompromitacjach tego kraju – od
inwazji na Liban latem 2006 r. poprzez inwazję na Gazę zimą
2008-2009 aż po niedawne ujawnienie dowodów jego pomocy w
rozwoju programu nuklearnego RPA oraz masakrę uczestników
Flotylli Wolności – coraz mniej jest chętnych wspierać
Izrael nawet w mniej problematycznych sprawach. Nie kto inny
jak szef Mossadu Meir Dagan przyznał ostatnio w Knesecie, że
państwo to staje się stopniowo balastem dla Stanów
Zjednoczonych – od dziesięcioleci jego głównego sojusznika.
Mości panowie, na darmo byłoby apelować do waszych sumień –
więc apeluję do waszego zmysłu realpolitik. Jeśli nie
jesteście beznadziejnymi głupcami, to wydacie Niemcom
Brodskiego.
Za: wolnemedia.net/?p=22247