Izrael Shahak: Izrael kontra Iran
24 lutego 1993
Od
wiosny 1993 roku społeczeństwo Izraela jest
przygotowywane na ewentualność wojny z Iranem, której
celem ma być jego całkowita polityczna i militarna
klęska. Według jednej wersji, Izrael zaatakowałby Iran
samodzielnie, według innej, starałby się „nakłonić”
Zachód do wykonania tego zadania. Kampania propagandowa
z tym związana coraz bardziej się nasila. Towarzyszy jej
coś w rodzaju półoficjalnych scenariuszy odmalowujących
ze szczegółami okropności, które Iran wyrządzi
Izraelowi, Zachodowi i całemu światu, gdy tylko
zdobędzie broń jądrową, czego można się spodziewać za
kilka lat. Manipulację opinią publiczną w tym wypadku
można określić jako zbyt fantasmagoryczną, by
zasługiwała na szczegółowy opis. Niemniej jednak
czytelnicy powinni zwrócić uwagę na to, że izraelskie
służby bezpieczeństwa taką perspektywę przyjmują
najzupełniej poważnie. W lutym 1993 roku jeszcze
bardziej wzmogły się naciski, by uczynić z Iranu główny
cel izraelskiej polityki. Ograniczę się do podania
próbki ostatnich publikacji (z powodu ich jednostajnej
treści to w zupełności wystarczy), kładąc nacisk na to,
jak politycy oceniają możliwość „przekonania” Zachodu o
konieczności pokonania Iranu. Gazety hebrajskie
jednogłośnie popierają to szaleństwo, oprócz „Haarec”,
który swoją drogą nie ośmielił się mu przeciwstawić.
„Lewicowe” gazety syjonistyczne, „Dawar” i „Al
Hamiszmar”, zdecydowanie wyróżniały się agresywnością,
poruszając temat Iranu; większą niż prawicowy „Maariw”.
Poniżej skoncentruję się na bieżących niedawnych
artykułach z „Al Hamiszmar” i „Maariw” na temat Iranu,
tylko od czasu do czasu wspominając o tym, co znalazłem
w pozostałych gazetach.
Jeden z ważniejszych artykułów napisanych przez
korespondenta politycznego „Al Hamiszmar”, Joawa Kaspi,
nosi tytuł podsumowujący jego treść: „Iran powinien być
tak samo potraktowany, jak został potraktowany Irak” (19
lutego 1993). Artykuł ten zawiera wywiad z Danielem
Leszemem, przedstawionym jako „emerytowany starszy
oficer izraelskiego wywiadu wojskowego, obecnie członek
Ośrodka Badań Strategicznych przy Uniwersytecie
Telawiwskim”. Leszem znany jest z udziału w tworzeniu
strategii Izraela. Jego opowieść o tym, jak Iran
zamierza posiąść technologię jądrową jest zbyt pokrętna,
by przytaczać ją w tym miejscu, podobnie jak jego
narzekania, że „świat” lekceważy ostrzeżenia ekspertów
izraelskich, którzy jako jedyni znają całą prawdę o
tym, jakie w istocie są państwa muzułmańskie. Niemniej
jego propozycje dotyczące zapobieżenia dalszej
nuklearyzacji Iranu na pewno zasługują na przytoczenie.
Leszem na wstępie wyraża opinię, że naloty państw
sojuszniczych odniosły niewielki skutek, jeśli chodzi o
zniszczenie potencjału militarnego i jądrowego Iraku,
lecz dzięki ich zwycięstwu na ziemi obserwatorzy ONZ
byli w stanie wypełnić do końca swe zadania.
Wykorzystując tę „analogię”, Leszem konkluduje: „Izrael
w pojedynkę nie jest w stanie wiele zrobić, by
powstrzymać Irańczyków. Moglibyśmy dokonać nalotów, ale
nie możemy realistycznie oczekiwać, że nasze operacje
powietrzne zdołają zniszczyć ich potencjał nuklearny. W
najlepszym razie tylko niektóre instalacje zostaną w ten
sposób zniszczone. Nie uda nam się jednak dosięgnąć
głównych ośrodków rozwoju nuklearnego, gdyż rozwój ten
dokonuje się równolegle w trzech kierunkach, w sposób
całkowicie zdecentralizowany, a urządzenia i zakłady
produkcyjne są rozrzucone po całym kraju. Całkiem
rozsądne wydaje się przypuszczenie, że nigdy nie poznamy
lokalizacji wszystkich ich instalacji, tak samo, jak nie
znaliśmy ich w przypadku Iraku”.
Stąd też Leszem uważa, że należy doprowadzić do tego, by
Iran obawiał się broni jądrowej Izraela, nie żywiąc
jednak nadziei na to, że to go powstrzyma od rozwijania
swojej własnej broni; proponuje, „by stworzyć sytuację
podobną do tej, jaka zaistniała w przypadku Iraku przed
kryzysem w Zatoce”. Uważa, że mogłoby to „powstrzymać
ajatollahów, jeśli świat naprawdę tego pragnie”. Jak
tego dokonać? „Iran domaga się przyznania
zwierzchnictwa terytorialnego nad trzema wyspami o
strategicznym położeniu znajdującymi się w Zatoce.
Panowanie nad tymi wyspami zapewnia nie tylko kontrolę
nad wszystkimi eksploatowanymi obecnie polami naftowymi
z tego obszaru, ale także nad wszystkimi złożami gazu
ziemnego jeszcze nie eksploatowanymi. Można oczekiwać,
że Iran, współzawodnicząc z Irakiem, wszcząłby spór o te
wyspy ze Zjednoczonymi Emiratami i Arabią Saudyjską i,
powtarzając błąd Saddama Husajna w Kuwejcie,
rozpocząłby wojnę. To z kolei może doprowadzić do
objęcia kontrolą irańskiego przemysłu nuklearnego, tak
jak to się stało w Iraku. Sądzę, że taka perspektywa
jest dosyć prawdopodobna, gdyż cierpliwość nie leży w
irańskiej mentalności. Jeśli mimo to powstrzymają się
od wywołania wojny, powinniśmy wykorzystać ich uwikłanie
w terroryzm islamski, który już spowodował na całym
świecie wiele krzywd. Wywiad Izraela dysponuje
niepodważalnymi dowodami na to, że Irańczycy są
terrorystami. Powinniśmy to wykorzystać, cierpliwie i z
uporem tłumacząc całemu światu, że właśnie z powodu
swego uwikłania w terroryzm Iran jest bardziej
niebezpieczny niż jakiekolwiek inne państwo na świecie.
Nie pojmuję, dlaczego Libia z powodu jej nieznacznego
zaangażowania w terroryzm została obłożona sankcjami do
tego stopnia, iż nie wolno jej sprzedawać żadnego
wyposażenia wojskowego, podczas gdy Iran, znany z tego,
że przewodzi terroryzmowi wymierzonemu przeciw całemu
światu, jest wolny od jakichkolwiek sankcji”. W
prawdziwie bezkompromisowym izraelskim stylu Leszem
przypisuje ten opłakany stan rzeczy zaniedbaniu przez
Izrael działań propagandowych (zwanych Hasbara, co
znaczy „wyjaśnienie”). Niemniej wyraża nadzieję, że
Izraelowi wkrótce uda się „wytłumaczyć całemu światu”,
jak pilna jest konieczność sprowokowania Iranu do wojny.
Temat sprowokowania Iranu do reakcji w formie wojny lub
działań o podobnym charakterze został wyczerpująco
opisany także przez wielu innych komentatorów. Przytoczę
tylko opublikowany w „Maariw” (12 lutego) artykuł Telema
Admona, który pisze, że „pewien starszy rangą
Izraelczyk”, czyli starszy rangą agent Mossadu, „mniej
więcej dwa tygodnie temu odbył długą rozmowę z synem
ostatniego szacha, księciem Rezą Szah Pahlawim”, by
ocenić jego potencjalną użyteczność dla izraelskiej
Hasbary. Według opinii owego starszego rangą
Izraelczyka, „Ameryka Clintona jest zanadto
zaabsorbowana swymi sprawami wewnętrznymi”, w rezultacie
czego „szanse księcia na objęcie władzy w Iranie są
żałośnie nikłe. Na twarzy księcia pojawiło się
strapienie, gdy usłyszał z ust Izraelczyka tak szczerą
opinię”. Izraelczyk jednak ocenił księcia zdecydowanie
negatywnie, i to pomimo „książęcego zwyczaju wręczania
wszystkim gościom artykułów Jehuda Jaariego”
(komentatora telewizji izraelskiej podejrzewanego o
współpracę z wywiadem izraelskim). Dlaczego? Po pierwsze
dlatego, że „książę okazał nerwowość. Przez pierwsze pół
godziny rozmowy podskakiwały mu kolana”. Co gorsza, jego
kumple „ubrani byli jak hipisi”, gdy „książę odwiedzał w
ich towarzystwie różne miejsca na Manhattanie i zwracał
się do nich jak do równych sobie”. Izraelczyk wyraził
ubolewanie z powodu uwolnienia się księcia spod
dobroczynnego wpływu matki, „która dokonała
nadzwyczajnej rzeczy, podróżując od jednej stolicy do
drugiej, aby wywrzeć odpowiednie wrażenie na każdym,
kto mógłby się przyczynić do osadzenia jej syna na
tronie jeszcze za jej życia”. Jak sądzę, jej dzielne
poczynania mają związek, przynajmniej do pewnego
stopnia, z nie mniej dzielnymi wysiłkami izraelskiej
Hasbary, nim ta spisała jej syna na straty.
Lecz cóż mogłoby się stać, gdyby oba kraje, Iran i
Izrael, posiadały broń jądrową? Na to pytanie próbuje
wyczerpująco odpowiedzieć prasa hebrajska, często w taki
sposób, by podekscytować czytelnika przewidywanymi
okropnościami. Dam małą próbkę. W „Al Hamiszmar” (19
lutego) Kaspi przeprowadził wywiad ze sławnym
„jastrzębiem”, profesorem Szlomo Aharonsonem, który
rozpoczyna swe wywody od ostrej krytyki izraelskiej
lewicy, jako głównej przeszkody utrudniającej Izraelowi
powstrzymanie złowrogich działań Iranu. Nie zważając na
to, że obecnie lewica ma ograniczone wpływy polityczne,
Aharonson powiada: „Lewica jest pełna uprzedzeń i lęków.
Nie stara się być racjonalna, gdy mowa o broni jądrowej.
Lewica nie lubi broni jądrowej, kropka. Jej sprzeciw
wobec broni jądrowej przypomina sprzeciw wobec
wynalezienia koła”. Głęboka przenikliwość, prawda? Co
powiedziawszy, Aharonson przechodzi do swoich
„scenariuszy”. Oto jeden z nich: „Gdybyśmy jutro
ustanowili państwo palestyńskie, przyznalibyśmy
suwerenność tworowi politycznemu tak nam wrogiemu, jak
żadne inne państwo. Po tym tworze można się spodziewać,
że natychmiast sięgnie po atomowe przymierze z Iranem.
Załóżmy, że Palestyńczycy wszczynają wrogie wobec nas
działania, a Irańczycy próbują nas odstraszyć od
dokonania odwetu na Palestyńczykach, grożąc, że w
zamian użyją przeciw nam broni nuklearnej. Co wtedy
będziemy mogli zrobić?”. Pojawia się jeszcze wiele
stwierdzeń w podobnym tonie, nim Aharonson przechodzi
do konkluzji: „Powinniśmy dopilnować, by nigdy nie
powstało państwo palestyńskie, nawet jeśli Irańczycy
będą nam grozić użyciem broni jądrowej. Powinniśmy także
się postarać, by Iran żył w ciągłej obawie, że izraelska
broń jądrowa może być użyta przeciwko niemu”.
Znowu powtórzę, że Izraelczycy są nieustannie
bombardowani oficjalnymi komunikatami o podobnej treści.
Na przykład, generał Zeew Liwneh, szef ostatnio
powołanego Naczelnego Dowództwa Tyłów Armii Izraela,
oświadczył („Haarec”, 15 lutego), że „nie tylko Iran
stanowi zagrożenie dla każdego miejsca w Izraelu”,
ponieważ, nawet jeśli w mniejszym zakresie, „stanowią
je także Syria, Libia i Algieria”. Aby chronić Izrael
przed tym niebezpieczeństwem, generał Liwneh wzywa
„Wspólnotę Europejską, by razem z Izraelem wzmocniła
embargo na wszelkie dostawy broni zarówno do Iranu, jak
i wspomnianych państw arabskich. Wspólnota Europejska
powinna także wiedzieć, że interwencja zbrojna może
przynieść dobroczynne skutki, tak jak to miało miejsce w
przypadku Iraku”.
Nieśmiałe wzmianki czynione przez prasę hebrajską, że na
Bliskim Wschodzie Izrael wciąż ma wyłączność na broń
jądrową, były zdecydowanie źle przyjmowane przez władze
Izraela. W „Hadaszot” z 29 stycznia i 5 lutego Ran
Edelist, wystarczająco ostrożny, by oprzeć się wyłącznie
na cytatach z prasy amerykańskiej, podjął kwestię
odpadów radioaktywnych pochodzących z nieco
przestarzałego reaktora z Dimony, a także temat
potencjalnego zagrożenia, jakie stanowi ten reaktor dla
życia i zdrowia Izraelczyków. Edelist „uzyskał
odpowiedź” w licznych wywiadach przeprowadzonych z
wymienionymi z nazwiska i anonimowymi ekspertami, z
których wszyscy gorąco zaprzeczali, by tego typu
zagrożenie w ogóle istniało. Eksperci nie pominęli
okazji, by zapewnić czytelników, że izraelski reaktor
jest najlepszy i najbezpieczniejszy na świecie. Jednak
Immanuel Rosen, występując w imieniu „kół wywiadowczych”
(„Maariw”, 12 lutego) posunął się jeszcze dalej. Ujawnił
on, że wspomniane „koła” poczuły się obrażone „z powodu
butnych publikacji pewnego izraelskiego naukowca
zajmującego się technologią jądrową. Koła wywiadowcze
niedawno odkryły, że ów naukowiec stanowi «zagrożenie
dla bezpieczeństwa» tak duże, iż w niektórych państwach
«spowodowano by zniknięcie» takiego naukowca”. Ran
Edelist zareagował krótką notatką („Hadaszot”, 14
lutego), w której ograniczył się do przytoczenia tychże
poglądów „kół wywiadowczych”, zwracając uwagę na
zawarte w nich pogróżki. Lecz oprócz Edelista prasa
„jedynej demokracji na Bliskim Wschodzie” albo nie
ośmieliła się tego skomentować, albo jej na to nie
pozwolono.
Pozwala się natomiast prasie, a nawet się ją do tego
zachęca, omawiać pewne zagadnienie związane z polityką
nuklearną Izraela, a mianowicie to, jak sprytny był
Peres udając, że zgadza się podjąć negocjacje w sprawie
rozbrojenia nuklearnego, a potem stawiając warunki
uniemożliwiające przystąpienie do takich negocjacji.
Przykładem tego jest relacja Akiwy Eldara z „Haarec”
(19 lutego) dotycząca ostrej krytyki Rabina pod adresem
Egiptu, wystosowanej kilka dni wcześniej w telewizji.
Rabin zwymyślał Egipt za sugestię, że rozbrojenie
nuklearne na Bliskim Wschodzie byłoby pożądane. Eldar
komentuje: „Premier znany jest z tego, że nie cierpi
wszystkiego, co wiąże się z Egiptem. Mając na myśli
Boutrosa Ghali, powiedział [w publicznym przemówieniu]:
«Czego można się po nim spodziewać? Przecież to
Egipcjanin». Rabin jest szczególnie niechętny egipskim
naleganiom na to, by Bliski Wschód stai się całkowicie
wolny od broni jądrowej. Peres natomiast jest
zwolennikiem wykorzystywania Egiptu jako pośrednika w
różnych politycznych przedsięwzięciach, choć zdaje
sobie sprawę, że upomnienia Kairu w sprawie Dimony
utrudniają jego prawdziwą misję, którą jest mediacja
pomiędzy Egiptem i wielkim człowiekiem z Jerozolimy”.
Po tym więc, jak „Egipt zaprosił ostatnio Izrael do
udziału w sympozjum poświęconemu «konfrontacjom
zbrojnym z zastosowaniem zarówno broni konwencjonalnej,
jak i niekonwencjonalnej», dyskutowano w Ministerstwie
Spraw Zagranicznych na wysokim szczeblu o tym, jak udać.
że się przyjmuje zaproszenie, a potem je «elegancko
odrzucić». Rozwiązanie znaleziono takie, że Izrael
poinformuje Egipt, iż zgadza się wziąć udział w
sympozjum pod trzema warunkami: będą mu przewodniczyć
Rosja i Stany Zjednoczone; przewidziany porządek obrad
zostanie jednomyślnie zatwierdzony przez wszystkich
uczestników i państwa przewodniczące; a także, co
najbardziej interesujące, niczego nie będzie się
omawiać, póki nie zostanie potwierdzona obecność
wszystkich pozostałych państw arabskich, nie tylko Syrii
i Libanu, lecz – w co trudno uwierzyć – także Libii i
Iraku. W ten sposób wszelka dyskusja o sprawach
związanych z bronią nuklearną została skutecznie
udaremniona”. Sądzę, że jakiekolwiek komentarze do
relacji Eldara są zbyteczne.
Niemniej chciałbym pozwolić sobie na kilka uwag dotyczących
podżegania Izraelczyków przeciw Iranowi. Zdaję sobie sprawę
z tego, że przytoczone tu opinie i przewidywania ekspertów
zabrzmią dla nieizraelskiego czytelnika jak szaleńcze
fantazje. Ja jednak uważam, że te opinie i przewidywania,
bez względu na to, jak są kłamliwe i oszczercze, mają pewne
znaczenie polityczne. Wyjaśnię powody. Po pierwsze, nie
przytaczałem opinii obłąkanych ekstremistów. Z namysłem
wybrałem teksty wyłącznie poważanych i wpływowych
izraelskich ekspertów i komentatorów od spraw
strategicznych, którzy z pewnością są dobrze obeznani ze
sposobem myślenia izraelskich służb bezpieczeństwa. Ponieważ
pod względem militarnym Izrael jest najsilniejszym państwem
na Bliskim Wschodzie i posiada wyłączność na broń jądrową w
regionie, strategiczne doktryny izraelskiego systemu
bezpieczeństwa zasługują na to, by rozpowszechnić je na
świecie, zwłaszcza że są one na siłę wpajane społeczeństwu
izraelskiemu. Czy się to komu podoba czy nie, Izrael jest
wielką potęgą nie tylko pod względem militarnym, ale także
pod względem politycznym, a to z powodu jego coraz większego
wpływu na politykę Stanów Zjednoczonych. Opinie izraelskich
służb bezpieczeństwa mogą mieć całkiem inne znaczenie, niż
to się z pozoru wydaje. Lecz to nie powinno umniejszać ich
wagi. Jednakże jest w tym jeszcze coś. Nadmiar wyobraźni i
szaleństwo w doktrynach izraelskiego systemu bezpieczeństwa
nie są niczym nowym. Już od wczesnych lat 50. dawało się
dostrzec te cechy. Przypomnę tylko, że w 1956 roku
Ben-Gurion domagał się aneksji Synaju jedynie na tej
podstawie, że „nie był to Egipt”. Ta sama doktryna została
przywołana w latach 1967-73 w zmodyfikowanej wersji: kilku
generałów wysunęło mianowicie propozycję, by zająć
Aleksandrię i okupować ją do czasu, gdy Egipt podpisze układ
pokojowy na warunkach Izraela. Inwazja na Liban z roku 1982
opierała się na urojonych podstawach, podobnie jak „układ
pokojowy” z roku 1983, podpisany z „prawowitym rządem
libańskim” wyniesionym do władzy przez Szarona. Cała
polityka Izraela na Terytoriach Okupowanych nie tylko jest
całkowicie niemoralna, ale także opiera się na założeniach,
które podtrzymuje się i broni, nie zważając na ich
dziwaczność. Wystarczy przypomnieć, jak Rabin wraz z całym
aparatem bezpieczeństwa postrzegał wybuch Intifady; na
początku jako manipulację Iranu, potem jako wydarzenie
spreparowane przez zachodnią telewizję i prasę.
Stwierdzono, że gdyby Arabowie nie mieli możliwości
zorganizowania rzekomych rozruchów na potrzeby
fotoreporterów, zamieszki na Terytoriach Okupowanych dałoby
się z łatwością stłumić.
Nie bez znaczenia jest fakt, że polityka Izraela nosi łatwo
zauważalne piętno orientalistycznych „nauk”, pełnych
militarystycznych i ideologicznych rasistowskich uprzedzeń.
Treść tych „nauk” jest łatwo dostępna w języku angielskim,
gdyż ich prekursorami byli żydowscy orientaliści mieszkający
w krajach anglojęzycznych, tacy jak Bernard Lewis lub
nieżyjący Elie Kedourie, który swego czasu regularnie
odwiedzał Izrael, by w najlepsze flirtować z izraelskim
aparatem bezpieczeństwa. To właśnie Kedourie odegrał
szczególnie znaczącą rolę w tworzeniu podstaw, na których
opiera się polityka izraelska, dzięki czemu cieszył się
wielkimi wpływami w Izraelu. Według Kedouriego, narody
Bliskiego Wschodu, oczywiście z wyjątkiem Izraela, lepiej
by wyszły na tym, gdyby były nadal rządzone przez obce
mocarstwa kolonialne, które jeszcze przez długi czas będą
posiadać naturalne zdolności do sprawowania takich rządów.
Kedourie uważał, że obce mocarstwa mogłyby rządzić całym
Bliskim Wschodem z wielką łatwością, ponieważ ich władza
nie spotykałaby się z oporem, nie licząc grupek
intelektualistów skłonnych do demagogii. Kedourie mieszkał w
Wielkiej Brytanii i główną dziedziną jego zainteresowań
była polityka brytyjska. W jego opinii Brytyjczycy
zrezygnowali z dalszych rządów na Bliskim Wschodzie, z
katastrofalnymi tego skutkami, wyłącznie z powodu
intelektualnego upadku swych ekspertów, szczególnie tych z
Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Ministerstwa Brytyjskiej
Wspólnoty Narodów z Chatham House, którzy zostali do tego
stopnia sprowadzeni na manowce, że przestali korzystać z
fachowej wiedzy zamieszkujących świat arabski
przedstawicieli mniejszości narodowych, zwłaszcza Żydów,
którzy jako jedyni znali „charakter Arabów” z pierwszej
ręki. Dla przykładu, w swojej pierwszej książce Kedourie
powiada, że już w 1932 roku (!) rząd brytyjski miał tak złe
rozeznanie, że wbrew radom żydowskiej społeczności z Bagdadu
przyznał Irakowi niepodległość (była tylko pozorna, ale
mniejsza z tym). W trakcie częstych wizyt w Izraelu od lat
60. aż do swej śmierci Kedourie przy każdej sposobności
zapewniał swych izraelskich słuchaczy (do których grona sam
należałem), że Brytyjczycy „naprawdę” nadal mogliby z
łatwością rządzić Irakiem, obojętne jakie by temu nadać
pozory, przy założeniu, że grupki podżegaczy byłyby
traktowane z odrobiną nieodzownej surowości. Tak więc
możliwości kształcenia zostałyby ograniczone, żeby nie
produkować nadmiaru intelektualistów, którzy mogliby sobie
przyswoić zachodnią ideę narodowej niezależności. Co prawda
Kedourie sprzeciwiał się również koncepcji wyłącznego prawa
Żydów do Ziemi Izraela jako nieprzystającej do jego
imperialistycznych poglądów, popierał natomiast utrzymanie
przez Izraelczyków władzy nad Palestyńczykami. Dość
niespójna mieszanka koncepcji Kedouriego z mesjanizmem Ziemi
Izraela stanowi już pewną innowację w przestarzałym
izraelskim systemie bezpieczeństwa.
Implikacje doktryny Kedouriego dla izraelskich polityków są
oczywiste. Po pierwsze, Izrael zawsze stara się wytłumaczyć
Zachodowi, na czym polegają jego „prawdziwe” interesy i
„moralne powinności” na Bliskim Wschodzie. Przekonuje
również Zachód, że dzięki interwencji na Bliskim Wschodzie
przysłuży się autentycznym interesom zamieszkujących tam
narodów. Jeśli jednak zachodnie mocarstwa nie zechcą
słuchać, Izrael z obowiązku przyjmie na siebie „brzemię
białego człowieka”.
Następnym skutkiem doktryny Kedouriego, według której Izrael
postępuje od wczesnych lat 50., jest to, że na Bliskim
Wschodzie nie będzie tolerowane żadne inne silne państwo.
Siła takiego państwa musi zostać zniszczona lub co najmniej
osłabiona na skutek wojny. Irańska teokracja mogła być
użyteczna dla izraelskiej Hasbary, ale Egipt Nasera został
zaatakowany, chociaż niewątpliwie był państwem świeckim. W
obu wypadkach prawdziwym powodem izraelskich gróźb
rozpoczęcia wojny była siła danego państwa. Nie chodzi
jedynie o to, że takie państwo mogłoby stwarzać zagrożenie
dla hegemonistycznych ambicji Izraela, ale również o to, że
w myśl orientalistycznych „nauk” rdzenni mieszkańcy regionu
zawsze powinni być słabi, zawsze powinni nimi rządzić
tradycyjni notable, a nie osoby o szerokich horyzontach
intelektualnych, obojętne świeckie czy duchowne. Przed
pierwszą wojną światową tego typu zasady przyjmowano na
Zachodzie jako coś oczywistego; wyznawano je i stosowano na
całym świecie, od Chin po Meksyk. Izraelski orientalizm, na
którym opiera się izraelska polityka, jest niczym innym jak
spóźnioną repliką tych zasad. Izrael nadal podtrzymuje
dogmaty, które, powiedzmy, w roku 1903 uchodziły za prawdy
„naukowe”. „Kłopoty”, jakie z tego wynikają dla Zachodu, są
uznawane przez izraelskich „ekspertów” za w pełni zasłużoną
karę za to, że Zachód dawał posłuch intelektualistom
podważającym owe oczywiste prawdy. Gdyby nie ci zgnili
intelektualiści, wszystko nadal by stało na twardym gruncie.
Powrócę jednak do szczególnego przypadku Iranu. Każdy, kto
nie nawrócił się na orientalistyczną wiarę zauważy, że Iran
jest krajem wyjątkowo trudnym do podboju, co wynika z jego
wielkości, ukształtowania terenu, a zwłaszcza z zagorzałego
nacjonalizmu połączonego z fanatyzmem religijnym jego
mieszkańców. Tak się składa, że darzę głęboką niechęcią
obecny reżym Iranu, ale to nie przeszkadza mi zauważyć, jak
dalece jest on inny od reżymu Saddama Husajna. Poparcie
społeczne dla władców w Iranie jest znacznie większe niż
poparcie dla rządów irackich. W czasie najazdu Saddama
Husajna na Iran ataki oddziałów irackich były dzielnie
powstrzymywane w nadzwyczaj trudnych warunkach. Wszelkie
analogie pomiędzy potencjalnym atakiem na Iran a wojną w
Zatoce są zatem niedorzeczne. Mimo to w 1979 roku Szaron i
dowódcy armii izraelskiej zaproponowali wysłanie oddziału
wojsk spadochronowych do Teheranu w celu stłumienia
rewolucji i przywrócenia monarchii. Oni naprawdę uważali –
do czasu, gdy powstrzymał ich Begin – że garstka izraelskich
spadochroniarzy może wyznaczyć bieg historii w kraju tak
ogromnym i gęsto zaludnionym jak Iran! Według zgodnej opinii
ekspertów rządowych od spraw irańskich upadek szacha był
wyłącznie skutkiem jego „miękkości”, gdy powstrzymał się od
wydania swojej armii rozkazu dokonania masowej rzezi tysięcy
demonstrantów. Później ci sami eksperci izraelscy byli nie
mniej jednomyślni, przepowiadając rychłe pokonanie Iranu
przez Saddama Husajna. Nie ma żadnych dowodów na to, że
zmienili oni swoje dawne poglądy lub że odrzucili leżący u
ich podłoża rasizm. Mogą być wśród nich ludzie o mniej
zatwardziałych przekonaniach, którzy przetrwali proces
selekcji negatywnej, zachodzący zazwyczaj w grupach
wyznających wspólnie takie sztywne ideologicznie,
niedorzeczne poglądy. Można się jednak spodziewać, że tego
typu osoby wolą nie demonstrować publicznie swojej
umiarkowanej postawy, żywiąc nadzieję, że Izraelowi uda się
wyciągnąć choćby marginalne korzyści z jakiejś prowokacji
Zachodu wobec Iranu, nawet jeśli jej skutkiem będzie
przedłużająca się lub nie rozstrzygnięta wojna.
Fragment książki „Tel Awiw za zamkniętymi drzwiami”
(Open Secrets: Israeli Nuclear and Foreign Policies) Izraela
Shahaka
Zobacz również: Izrael
Shahak: Strategiczne cele Izraela i broń jądrowa