Norman Finkelstein: „Wielka hucpa” – Wprowadzenie
W
trakcie pracy nad tą książką uświadomiłem sobie, że oto
obchodzę swoistą rocznicę. Dwadzieścia lat temu, zbierając
materiały do rozprawy doktorskiej o teorii syjonizmu,
zetknąłem się ze świeżo wówczas wydaną książką na temat
konfliktu izraelsko-palestyńskiego, pt. Od
niepamiętnych czasów: źródła arabsko-żydowskiego konfliktu o
Palestynę [w oryginale: From Time
Immemorial: The Origins of the Arab-Jewish Conflict over
Palestine – przyp. tłum.] pióra Joan
Peters[1].
Tylną okładkę książki, mającej zrewolucjonizować nasze
rozumienie tego konfliktu, zdobiły strzeliste pochwały ze
strony czołowych postaci amerykańskiej humanistyki (Saula
Bellowa, Eliego Wiesela, Barbary Tuchman, Lucy Dawidowicz i
innych). Książka szybko zaczęła zbierać dziesiątki recenzji
w największych amerykańskich mediach – recenzji
rozciągających się od ekstazy po nabożną wręcz cześć. Jej
pierwsze wydanie, które ostatecznie zamieniło się w siedem
„twardookładkowych” dodruków, w całym kraju osiągnęło status
bestsellera. Główna teza książki Peters, na pozór podparta
blisko dwoma tysiącami przypisów i dość zawiłą analizą
demograficzną, była taka, że w przededniu syjonistycznej
kolonizacji Palestyna była praktycznie niezamieszkana, zaś
po tym, jak Żydzi doprowadzili zasiedlone przez siebie
pustostany do rozkwitu, Arabowie z sąsiednich krajów i
innych części Palestyny zaczęli przenosić się na tereny
żydowskie, udając autochtonów. Tym sposobem otrzymaliśmy
niejako naukowy dowód na to, że Golda Meir miała jednak
rację, twierdząc, że Palestyńczycy nie istnieją.
W gruncie rzeczy Od niepamiętnych czasów było
monstrualną bujdą. Cytowane źródła zostały zniekształcone,
kluczowe dane w analizie demograficznej sfałszowane, zaś
obszerne fragmenty stanowiły zwyczajny plagiat
syjonistycznych tekstów propagandowych. Udokumentowanie tego
oszustwa i, co było nieco trudniejsze, upublicznienie
krytycznej analizy w mediach, okazało się być dla mnie
punktem zwrotnym. Od tego czasu znaczna część mojego życia,
w ten czy inny sposób, dotyka konfliktu
izraelsko-palestyńskiego[2].
Patrząc wstecz, po dwóch dekadach badań i przemyśleń, uderza
mnie jak nieskomplikowany jest konflikt
izraelsko-palestyński. Nie ma już między naukowcami
poważniejszego sporu co do danych historycznych,
przynajmniej tych odnoszących się do okresu od pierwszych
osiedli syjonistycznych z końca XIX wieku do utworzenia
Izraela w roku 1948[3].
Taka zgoda nie zawsze była jednak regułą. Przez długi czas
współistniały dwie jaskrawo rozbieżne wizje konfliktu
izraelsko-palestyńskiego. Z jednej strony mieliśmy główny
nurt, czyli to, co można by dość akuratnie nazwać wersją
przeszłości a la Exodus – heroiczną, oficjalną
syjonistyczną opowieść uwiecznioną w bestsellerowym utworze
historycznym Leona Urisa[4].
Z drugiej strony istniała, wyrzucona poza nawias godnych
szacunku opinii, skromna dysydencka literatura podważająca
utarte mądrości. Aby dać jeden znamienny przykład, wedle
powszechnie lansowanej izraelskiej wersji zdarzeń
Palestyńczycy zostali w 1948 roku uchodźcami, ponieważ to
arabskie rozgłośnie radiowe nakłaniały ich do ucieczki.
Jednak już na początku lat 60-tych dwaj naukowcy –
Palestyńczyk Walid Khalidi i Irlandczyk Erskine Childers –
po zbadaniu archiwów arabskich rozgłośni radiowych z okresu
wojny 1948 roku stwierdzili, że żadne takie oficjalne
wezwania ze strony Arabów nie miały miejsca[5].
Takie rewelacje miały jednak nikłe bądź wręcz zerowe szanse
w konfrontacji z powszechnie lansowanymi opiniami. Tym
niemniej, począwszy od późnych lat 1980-tych, ciągły
strumień opracowań naukowych, przede wszystkim autorstwa
Izraelczyków, rozprawił się w znacznej mierze z
syjonistyczną mitologią zaciemniającą źródła konfliktu[6].
Wszyscy poważni naukowcy uznali już zatem, że „arabskie
audycje radiowe” były syjonistyczną fabrykacją, oraz że na
Palestyńczykach dokonano w 1948 roku czystki etnicznej;
akademicka debata skupiła się teraz na nieco węższej, choć
równie ważnej kwestii, czy owa czystka była zamierzoną
konsekwencją polityki syjonistycznej, czy też niezamierzonym
ubocznym skutkiem wojny. Ostatecznie w przypadku tych i
innych pokrewnych problemów to interpretacja dysydencka,
okazując się być bliższą prawdzie, zastąpiła oficjalną
interpretację syjonistyczną i po gorących polemikach w
świecie akademickim wykrystalizował się szeroki consensus co
do danych historycznych.
Podobny proces zastępowania i upraszczania dotychczasowych
interpretacji wystąpił, przypadkiem mniej więcej w tym samym
czasie, w kwestiach związanych z prawami człowieka. Aż do
późnych lat 1980-tych walczyły ze sobą dwie zasadniczo
sprzeczne opinie na temat przestrzegania przez Izrael praw
człowieka na Terytoriach Okupowanych. Wedle oficjalnego
stanowiska izraelskiego, nagłaśnianego przez największe
media, Palestyńczycy na Zachodnim Brzegu i w Gazie
korzystali z najbardziej „liberalnej” i „łagodnej”
okupacji. Jednakowoż garstka dysydentów, głównie izraelskich
i palestyńskich działaczy ruchu obrony praw człowieka,
takich jak Izrael Szahak, Felicia Langer, Lea Tsemel, czy
Raja Szehadeh, oskarżała Izrael np. o systematyczne
maltretowanie i torturowanie palestyńskich aresztantów. W
owym czasie istniała niewielka liczba niezależnych
organizacji obrony praw człowieka i wszystkie one albo
wybielały Izraelczyków, albo też zachowywały ostrożne
milczenie na temat jawnego gwałcenia przez Izrael praw
człowieka. Zakrawa na skandal, że informacje o torturowaniu
przez Izrael palestyńskich aresztantów po raz pierwszy
zostały ujawnione opinii publicznej (która jednak je wówczas
zlekceważyła) nie przez organizacje obrońców praw człowieka,
takie jak Amnesty International, lecz za sprawą śledztwa
dziennikarskiego opublikowanego przez londyński Sunday
Times[7].
Pod koniec lat 1980-tych, jak już wspomniałem, sprawy
zaczęły przybierać nowy obrót[8].
Brutalnego zdławienia pierwszej, w zasadzie pokojowej,
intifady, która rozpoczęła się pod koniec 1987 roku, nie
dało się już ani ukryć, ani zignorować – jak grzyby po
deszczu pojawiały się nowe organizacje praw człowieka,
zarówno lokalne izraelskie i palestyńskie, jak i
międzynarodowe, zaś te starsze coraz bardziej uodparniały
się na zewnętrzne naciski.
Przygotowując rozdział tej książki poświęcony
przestrzeganiu przez Izrael praw człowieka na Terytoriach
Okupowanych, przeczytałem dosłownie tysiące stron raportów
na ten temat, publikowanych przez liczne, wojowniczo
niezależne i wysoce profesjonalne organizacje, takie jak
Amnesty International, Human Rights Watch, B’Tselem
(Izraelskie Centrum Informacji nt. Przestrzegania Praw
Człowieka na Terytoriach Okupowanych), Społeczny Komitet
przeciw Torturom w Izraelu, Lekarze na rzecz Praw Człowieka
(Izrael), z których każda dysponuje własnym zespołem
obserwatorów i badaczy. Z wyjątkiem jednej drobnej kwestii
nie natrafiłem na żaden fakt, co do którego organizacje te
różniłyby się zdaniem. Jeśli idzie o przestrzeganie przez
Izrael praw człowieka można dziś mówić nie tyle o szerokim
consensusie – jak ma to miejsce w przypadku kwestii
historycznych – ale o bezwarunkowej jednomyślności.
Wszystkie wymienione organizacje zgadzają się na przykład co
do tego, że palestyńscy aresztanci byli systematycznie
maltretowani i torturowani, a całkowita liczba takich
przypadków prawdopodobnie sięga dziś już dziesiątków
tysięcy.
Skoro jednak, jak twierdzę, panuje powszechna zgoda co do
stanu faktycznego, mamy do czynienia z doprawdy dziwnym
zjawiskiem: skąd bowiem biorą się te namiętne kontrowersje
wokół oceny konfliktu palestyńsko-izraelskiego? Moim
zdaniem, wyjaśnienie tego pozornego paradoksu wymaga przede
wszystkim zasadniczego rozróżnienia pomiędzy kontrowersjami
rzeczywistymi a tymi sztucznie wprowadzanymi do obiegu
publicznego. Aby zilustrować rzeczywistą różnicę zdań,
rozważmy ponownie kwestię palestyńskich uchodźców. Jest
całkiem możliwe, że zainteresowane strony zgodzą się co do
faktów, jednak dojdą do diametralnie przeciwstawnych
wniosków natury moralnej, prawnej i politycznej. Tak więc,
jak już wspomniałem, w środowisku akademickim panuje
powszechna zgoda co do tego, że Palestyńczycy zostali w 1948
roku poddani czystce etnicznej. Czołowy izraelski historyk
zajmujący się tym tematem, Benny Morris, który zrobił więcej
niż ktokolwiek inny dla ustalenia, co się rzeczywiście
stało, jest zdania, że z moralnego punktu widzenia było to
dobre rozwiązanie – podobnie jak w jego opinii
„unicestwienie” amerykańskich Indian było dobrym
rozwiązaniem. Uważa on, że Palestyńczycy nie mają prawa
powrócić do swych domów i że pod względem politycznym
wielkim błędem Izraela w 1948 roku było to, że nie
„przeprowadzono masowych wysiedleń i nie oczyszczono całego
kraju – całej Krainy Izraela aż po Jordan” z Palestyńczyków[9].
Jakkolwiek odrażające moralnie, wnioski te z pewnością nie
mogą być określone mianem fałszywych. Wracając do
uniwersytetu, na którym pracują przecież normalni ludzie,
może się zdarzyć, że różne osoby zgodzą się, zarówno co do
faktów, jak i do implikacji moralnych i prawnych, lecz mimo
to różnić się będą wnioskami natury politycznej. Noam
Chomsky zgadza się, że Palestyńczycy zostali faktycznie
wygnani, że było to działanie o charakterze przestępczym,
oraz że Palestyńczycy mają prawo do powrotu. Jednak uważa
on, że wprowadzenie tego prawa w życie jest politycznie
niemożliwe, zaś domaganie się tego bezcelowe – w gruncie
rzeczy jego zdaniem roztaczanie takiej złudnej nadziei
przed palestyńskimi uchodźcami jest głęboko niemoralne. Inni
z kolei, wręcz przeciwnie, utrzymują, iż moralne i legalne
prawo nie ma żadnego sensu, jeśli nie można z niego
skorzystać, i że w praktyce istnieje możliwość zrealizowania
prawa do powrotu[10].
Nie jest tu naszym celem rozstrzyganie, kto ma rację, a kto
się myli – chciałem jedynie pokazać, że nawet wśród
uczciwych i przyzwoitych ludzi może występować rzeczywista i
uprawniona różnica w ocenach politycznych.
To powiedziawszy, należy wszelako podkreślić, iż –
przynajmniej w gronie osób podzielających zwykłe wartości
moralne – zakres politycznej niezgody jest dość wąski,
podczas gdy zakres zgody dość szeroki. W ciągu ostatniego
ćwierćwiecza społeczność międzynarodowa w większości
zgadzała się co do tego, że konflikt izraelsko-palestyński
rozwiązać należy poprzez ustanowienie dwóch państw, co
zakładałoby całkowite wycofanie się Izraela z Zachodniego
Brzegu i Gazy oraz pełne uznanie państwa Izrael w jego
granicach sprzed czerwca 1967 roku. Pomijając Stany
Zjednoczone, Izrael i zazwyczaj ten czy inny atol na
Południowym Pacyfiku, Zgromadzenie Ogólne Narodów
Zjednoczonych, demonstrując rzadko spotykaną i konsekwentną
jednomyślność, corocznie ponawia postulat takiego właśnie
rozwiązania. Rezolucja Narodów Zjednoczonych z 1989 roku
zatytułowana „Kwestia palestyńska”, wzywająca do zawarcia
porozumienia w sprawie utworzenia dwóch państw i „wycofania
się Izraela z terytoriów palestyńskich okupowanych od 1967
roku” została przegłosowana stosunkiem głosów 151 do 3 –
oprócz Stanów Zjednoczonych i Izraela sprzeciw zgłosiło
jedynie wyspiarskie państwo Dominika. Piętnaście lat
później, pomimo potężnych przemian geopolitycznych – w tym
czasie zniknął cały blok sowiecki i narodziło się wiele
nowych państw – consensus wciąż trwał. Rezolucja
Zgromadzenia Ogólnego z 2004 roku, „Pokojowe rozwiązanie
kwestii palestyńskiej”, podkreślająca „konieczność
realizacji wizji dwupaństwowej” oraz „wycofanie się Izraela
z terytorium palestyńskiego okupowanego od 1967 roku”
przeszła stosunkiem głosów 160 do 6 – oprócz Stanów
Zjednoczonych i Izraela sprzeciw tym razem zgłosiły
Mikronezja, Wyspy Marshalla, Palau i Uganda[11].
Gdyby debata skupiła się wyłącznie na obszarach rzeczywistej
niezgody, konflikt prawdopodobnie mógłby zostać sprawnie
rozwiązany – tyle, że nie po myśli izraelskich i
amerykańskich elit.
Większość kontrowersji wokół konfliktu
izraelsko-palestyńskiego jest w moim przekonaniu sztucznie
podsycana. Wzbudzanie tych kontrowersji ma oczywiście cel
polityczny: odwrócenie uwagi od udokumentowanych faktów,
bądź też ich zniekształcenie. Zasadniczo można mówić o
trzech źródłach sztucznego sporu: 1) zafałszowaniu przyczyn
konfliktu; 2) ciągłym przywoływaniu antysemityzmu i
Holokaustu[12];
oraz 3) pojawieniu się mnóstwa bałamutnych publikacji na ten
temat. W niniejszym wprowadzeniu krótko i po kolei omówię
wszystkie te źródła. Zasadnicza część pracy skupia się
jednak na punkcie drugim i trzecim.
Często słyszy się, że konflikt izraelsko-palestyński jest
tak wyjątkowo subtelny i skomplikowany, że nie można go ani
analizować, ani tym bardziej rozwiązać w żaden
konwencjonalny sposób. Określa się go na przemian jako
starcie religii, kultur, cywilizacji. Nawet z reguły trzeźwi
obserwatorzy, jak izraelski pisarz Meron Benvenisti, zwykli
twierdzić, iż jest to w istocie „pierwotna, nieprzejednana,
endemiczna wojna pasterska”[13].
Tego rodzaju sformułowania w gruncie rzeczy bardziej
zaciemniają sprawę niż cokolwiek wyjaśniają. Bez wątpienia
konflikt ten rodzi szereg trudnych problemów, zarówno
teoretycznych, jak i praktycznych, jednak to samo można
powiedzieć o praktycznie wszystkich konfliktach. Świetnie
nadaje się on też do analizy porównawczej, pamiętając
oczywiście o ograniczonej prawomocności jakichkolwiek
analogii historycznych. Apologeci Izraela unikają takich
porównań i wciąż perorują o wyjątkowości konfliktu
izraelsko-palestyńskiego z oczywistego względu: w
jakimkolwiek z porównywalnych przypadków – euro-amery-
kańskiego podboju Ameryki Północnej, czy reżimu apartheidu w
RPA – to Izrael stałby w tej analogii po „złej stronie”[14].
Poważna analiza konfliktu izraelsko-palestyńskiego rzadko
ucieka się do rozbudowanych
wyjaśnień, choćby z tego jednego powodu, że jego źródła są
tak banalne. W 1937 roku brytyjskiej komisji królewskiej
pod przewodnictwem lorda Peela powierzono zadanie ustalenia
przyczyn konfliktu palestyńskiego i możliwych sposobów jego
rozwiązania. W odniesieniu do palestyńskich Arabów raport
stwierdzał, co następuje: „przemożnym pragnieniem arabskich
przywódców (…) była (…) niepodległość” oraz: „należało się
spodziewać, że palestyńscy Arabowie (…) pozazdroszczą swym
nacjonalistycznym pobratymcom, którzy odnieśli sukces w
krajach za ich północną i południową granicą i będą starali
się im dorównać”. Arabskie resentymenty antyżydowskie
Brytyjczycy przypisywali temu, iż realizacja żydowskich
roszczeń w stosunku do Palestyny uniemożliwiłaby Arabom
utworzenie własnego niepodległego państwa oraz obawom Arabów
o to, że w żydowskim państwie staliby się obywatelami
drugiej kategorii. W konkluzji napisano, iż „bez wątpienia”
„przyczyny leżące u podłoża” wrogości arabsko-żydowskiej to
„po pierwsze, arabskie pragnienie niepodległości; po drugie,
niechęć Arabów do ustanowienia w Palestynie Domu Narodu
Żydowskiego [Jewish National
Home – określenie używane przez przedstawicieli ruchu
syjonistycznego, który przybrał formę instytucjonalną pod
przywództwem Theodora Herzla (zwołanie I Kongresu
Syjonistycznego w 1897 r.); pojawiło się ono również w tzw.
Deklaracji Balfoura z 1917 r., ogłaszającej brytyjskie
poparcie dla utworzenia państwa żydowskiego na terytorium
Palestyny – przyp. tłum.] wzmagana obawami
przed żydowską dominacją”. Unikając afektowanych
sformułowań w stylu „pierwotnej, nieprzejednanej,
endemicznej wojny pasterskiej” Benvenisti’ego, a zamiast
tego jawnie wskazując na źródła niepokojów w Palestynie,
komisja pisała:
Konflikt ten nie jest też w swej istocie konfliktem na tle
rasowym, wypływającym z dawnej instynktownej wrogości
Arabów do Żydów. Tarcia między Arabami a Żydami na innych
terenach arabskiego świata (…) zdarzały się rzadko, bądź
wręcz w ogóle ich nie było, dopóki nie wywołał ich spór
palestyński. Z kolei dokładnie takie same problemy
polityczne – wzburzenie, rebelia i rozlew krwi – występują w
Iraku, Syrii i Egipcie, gdzie przecież nie ma żadnych „Domów
Narodowych”. Jest tedy dość oczywiste, iż problem
palestyński jest ze swej natury polityczny. Podobnie jak
gdzie indziej, jest to problem wojowniczego nacjonalizmu.
Jedyna różnica polega na tym, że w Palestynie arabski
nacjonalizm jest nierozerwalnie związany z wrogością
względem Żydów. Powody takiego stanu rzeczy, co trzeba
podkreślić, są równie oczywiste. Po pierwsze, ustanowienie
Domu Narodowego [dla Żydów] od samego początku wiązało się z
całkowitą negacją praw wynikających z zasady samostanowienia
narodów. Po drugie, wkrótce okazało się, że nie jest to
zwykła przeszkoda na drodze do narodowego samostanowienia,
jakich wiele, ale najwyraźniej jest to jedyna poważna
przeszkoda. Po trzecie, wraz z pojawieniem się Domu pojawił
się też strach, że gdy zostanie ustanowiony samorząd – jeśli
w ogóle to się stanie – może on nie być narodowy w sensie
arabskim, ale raczej może oznaczać rządy większości
żydowskiej. Oto dlaczego trudno jest być arabskim patriotą,
nie czując równocześnie nienawiści do Żydów[15].
Niesprawiedliwość wyrządzona Palestyńczykom przez syjonizm
jest ewidentna i – wykluczając argumenty rasistowskie –
całkowicie bezsporna: ich prawo do samostanowienia, a może
nawet do rodzimej ziemi, zostało pogwałcone. Poczynania
syjonistów przeciwko prawom miejscowej ludności starano się
usprawiedliwić na kilka sposobów, jednak żaden z nich nie
wytrzymywał choćby pobieżnej krytyki. Uznanie zestawu
argumentów przedstawianych przez ruch syjonistyczny
zakładałoby akceptację bardzo specyficznej syjonistycznej
doktryny ideologicznej, głoszącej „historyczne prawa” Żydów
do Palestyny oraz koncepcję żydowskiej „bezdomności”.
Przykładowo roszczenie „historycznego prawa” opierało się
na tym, że Żydzi wywodzą się z Palestyny i zamieszkiwali ją
dwa tysiące lat temu. Roszczenie to nie miało ani charakteru
historycznego, ani nie opierało się na żadnym uznanym
pojęciu prawa. Historyczne nie było w tym sensie, że
przechodziło do porządku dziennego nad dwoma tysiącleciami
nieżydowskiego osadnictwa w Palestynie oraz dwoma
tysiącleciami żydowskiego osadnictwa poza Palestyną. Nie
było to również prawo, chyba że w myśl mistycznej i
romantycznej ideologii nacjonalistycznej, której realizacja
musiałaby doprowadzić do katastrofy – co w gruncie rzeczy
się stało. Przypominając swym syjonistycznym ziomkom, że
„historyczne prawo” Żydów do Palestyny jest „kategorią
raczej metafizyczną niż polityczną”, oraz że wypływając w
istocie z „najgłębszych pokładów judaizmu”, kategoria ta
„wiąże raczej nas niż Arabów”, nawet syjonistyczny pisarz
Ernst Simon podkreślał, że nie dawało ono Żydom żadnego
prawa do Palestyny bez przyzwolenia ze strony Arabów[16].
Inny rodzaj usprawiedliwienia w cudowny sposób radził sobie
z gwałtem zadanym rdzennej populacji, po prostu utrzymując,
że w chwili przybycia Żydów Palestyna była (prawie)
niezamieszkana[17].
Jak na ironię, argument ten okazał się być przekonującym
dowodem popełnionej niegodziwości: jest to bowiem przyznanie
nie wprost, iż gdyby Palestyna była zamieszkana – a tak w
rzeczywistości było – poczynania syjonistów byłyby moralnie
nie do obrony. Ci, którzy nie negowali palestyńskiej
obecności, a funkcjonowali przy tym poza zasięgiem
ideologii syjonistycznej, nie byli w stanie przedłożyć
żadnego usprawiedliwienia poza rasistowskim: w wielkim
planie wszechrzeczy los Żydów miał być po prostu ważniejszy
od losu Arabów. Jeśli nawet nie przyznawali tego na forum
publicznym, to w każdym bądź razie prywatnie właśnie w ten
sposób Brytyjczycy rozumieli Deklarację Balfoura. Jak
stwierdził sam Balfour: „Świadomie i w pełni słusznie
odrzucamy zasadę samostanowienia” w odniesieniu do
„obecnych mieszkańców” Palestyny, ponieważ „sprawa Żydów
spoza Palestyny [ma] znaczenie ogólnoświatowe”, zaś syjonizm
jest „zakorzeniony w odwiecznych tradycjach, obecnych
potrzebach i przyszłych nadziejach, dalece bardziej
doniosłych niż pragnienia i uprzedzenia 700 tysięcy Arabów
zamieszkujących aktualnie tę starożytną krainę”. Dla
Herberta Samuela, członka gabinetu (a zarazem pierwszego
brytyjskiego Wysokiego Komisarza Palestyny w okresie
Mandatu [Mandat Palestyński został
ustanowiony przez Ligę Narodów w 1922 r. i powierzony
Wielkiej Brytanii, która wcześniej przejęła kontrolę nad
tymi terenami w wyniku zwycięstwa nad Turcją – przyp. tłum.]),
jakkolwiek odmawianie miejscowej ludności rządów
większościowych stało „w całkowitej sprzeczności z jednym z
głównych celów, dla jakich walczyli alianci”, tym niemniej
było ono dopuszczalne, ponieważ dawna żydowska obecność w
Palestynie „owocowała w zdarzenia kulturalne i duchowe o
doniosłym znaczeniu dla całej ludzkości, w uderzającym
przeciwieństwie do mizernego dorobku ostatniego
tysiąclecia”. Zaś wedle Winstona Churchilla, zeznającego
przed Komisją Peela, lokalna ludność nie miała do Palestyny
więcej praw niż „pies ogrodnika do ogrodu, choćby i pies ten
przeleżał w ogrodzie szmat czasu”, z drugiej zaś strony
„ludziom tym nie działa się żadna krzywda z tego powodu, że
rasa silniejsza, jakościowo wyższa, a w każdym razie
pełniejsza światowej mądrości, by ująć to w ten sposób,
przyszła i zajęła właściwe sobie miejsce”[18].
Rzecz nie w tym, że Brytyjczycy byli rasistami, ale raczej w
tym, iż odmawiając rdzennej populacji podstawowych praw,
mogli odwołać się jedynie do argumentów rasistowskich.
Zmuszeni do usprawiedliwienia faktów dokonanych, stali się
rasistami nie z upodobania, ale wskutek okoliczności: w
żaden inny sposób nie dało się bowiem wytłumaczyć tak
rażącej niesprawiedliwości.
Jeszcze jeden ostatni argument wart jest omówienia, choćby
tylko ze względu na swą znamienitą proweniencję i częste
cytowanie. Isaac Deutscher, marksistowski historyk, w formie
paraboli przedstawił nie tyle nawet usprawiedliwienie, co
aprobujące wyjaśnienie ex post facto podeptania praw
Palestyńczyków:
Pewien człowiek wyskoczył z ostatniego piętra płonącego
budynku, w którym śmierć poniosło już wielu członków jego
rodziny. Udało mu się uratować życie, ale spadając
poturbował osobę stojącą na dole, łamiąc jej ręce i nogi. Co
prawda skaczący mężczyzna nie miał wyboru, tym niemniej dla
mężczyzny z połamanymi kończynami stał się on przyczyną
nieszczęścia. Gdyby obydwaj zachowywali się racjonalnie, nie
zostaliby wrogami. Ten, który uciekł z palącego się domu,
doszedłszy do siebie, spróbowałby wspomóc i pocieszyć
towarzysza cierpienia; zaś ten drugi mógłby uświadomić
sobie, że padł ofiarą okoliczności, na które żaden z nich
nie miał wpływu. Ale spójrzcie, co będzie, gdy ludzie ci
zaczną zachowywać się irracjonalnie. Poturbowany mężczyzna
wini drugiego za swoje nieszczęście i przyrzeka mu zemstę.
Ten drugi z kolei obawiając się odwetu ze strony
okaleczonego, ubliża mu, kopie go i obija przy każdej
okazji. Kopany ponownie poprzysięga zemstę, za co znów jest
bity i karany. Zaciekła wrogość, mająca wszak tak
przypadkowy początek, krzepnie, zatruwa umysły obu ludzi i
kładzie się cieniem na całej ich egzystencji[19].
Opis ten przypisuje syjonizmowi z jednej strony zbyt mało, z
drugiej zaś zbyt wiele. Syjonistyczna odmowa uznania praw
Palestyńczyków, mająca swą kulminację w ich wygnaniu,
bynajmniej nie wynikała z wypadku, któremu nie można było
zapobiec. Była ona rezultatem systematycznego, sumiennego
wcielania w życie – przez wiele dziesięcioleci i wbrew
gwałtownemu, często zabarwionemu przemocą, sprzeciwowi –
ideologii politycznej, która za cel stawiała sobie
utworzenie demograficznie żydowskiego państwa w Palestynie.
Sugerować, że syjoniści nie mieli wyboru – lub jak w innym
miejscu ujmuje to Deutscher, że państwo żydowskie było
„historyczną koniecznością”[20] –
to odmawiać ruchowi syjonistycznemu potężnego i pod wieloma
względami imponującego wysiłku woli (oraz związanej z nim
odpowiedzialności moralnej), skierowanego właśnie w tym, a
nie innym kierunku. Wypędzenie Palestyńczyków nie
przydarzyło się tak ot, w wyniku działania jakiejś
nieuchronnej bezosobowej zewnętrznej siły, zmuszającej
Palestyńczyków do odejścia, a Żydów do zajęcia ich miejsca.
Gdyby tak w istocie było, to dlaczego po II wojnie światowej
syjoniści przymuszali, często dość obcesowo, żydowskich
wygnańców do wyjazdu do Palestyny i sprzeciwiali się ich
osiedlaniu gdzie indziej? Dlaczego stymulowali, być może
nawet uciekając się do przemocy, exodus Żydów ze świata
arabskiego do Palestyny? Dlaczego po utworzeniu Izraela
wzywali do zejścia się światowego żydostwa, w czym często
pobrzmiewała nuta frustracji i rozczarowania? Jeśli po
wojnie syjonistyczni przywódcy odmówili Palestyńczykom
oczywistej rekompensaty, uniemożliwiając im powrót do
rodzinnych domów, a zamiast tego dążyli do zapełnienia
opuszczonej przestrzeni ludnością żydowską, to nie dlatego,
że zachowywali się irracjonalnie, ale właśnie dlatego, że z
punktu widzenia ich celu politycznego było to działanie w
pełni racjonalne.
Deutscher naturalnie zdaje sobie z tego wszystko sprawę. W
gruncie rzeczy przyznaje on, iż „od samego początku
syjonizm dążył do stworzenia czysto żydowskiego państwa,
chętnie oczyszczając kraj z jego arabskich mieszkańców”[21].
Utrzymywać, jakoby przywódcy syjonistyczni działali
irracjonalnie, odmawiając „wyeliminowania bądź złagodzenia
krzywd” Palestyńczyków[22],
to de facto twierdzić, iż irracjonalny jest sam syjonizm:
przyjmując bowiem, że największą krzywdą Palestyńczyków
było wyzucie ich z ojczystej ziemi, usunięcie tej krzywdy
przez „racjonalnych” syjonistów oznaczałoby, iż sam syjonizm
i jego największe historyczne osiągnięcie z 1948 roku
straciłoby rację bytu. No i skoro dążenie do „oczyszczenia
kraju z jego arabskich mieszkańców” było irracjonalne, to
jakim cudem państwo żydowskie, które właśnie temu
zawdzięcza swoje istnienie, miałoby być „historyczną
koniecznością”? Równie głupie jest twierdzenie, jakoby
Palestyńczycy postępowali irracjonalnie, „obwiniając”
syjonistów „za swoje nieszczęście” i nie rozumiejąc, iż są
„ofiarą okoliczności, nad którymi nikt nie miał kontroli”.
Jeśli coś jest irracjonalne, to raczej przekonanie, że
syjoniści nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za to, co się
stało. Deutscher niemal bez chwili wytchnienia wychwala
osiągnięcia syjonistów w Palestynie: „Powstanie Izraela to w
rzeczy samej (…) zjawisko jedyne w swoim rodzaju, cud i
geniusz historii, który zarówno w Żydach, jak i nie-Żydach
budzi podziw i zdumienie”[23].
Czyż to nie trąci prymitywną hagiografią? Jak można opiewać
moralne i materialne wysiłki, które doprowadziły do
niewątpliwego sukcesu, a równocześnie zasłaniać się
„historyczną koniecznością” i „przypadkowymi”
„okolicznościami”, aby zrzucić z siebie jakąkolwiek
odpowiedzialność za ciemną stronę tych działań?[24] Ta
sama skoncentrowana wola, skrupulatna troska o szczegóły i
trzeźwa premedytacja, które stworzyły Izrael, stworzyły też
jego ofiary.
Gwałcąc podstawowe prawa rdzennej ludności i łamiąc uznane w
świecie reguły, obok miejscowych palestyńskich Arabów wyrósł
w Palestynie nowy byt społeczno-ekonomicz- ny i – co było
nieuniknione – począł dopominać się o swoje prawo do
samostanowienia. W odróżnieniu od uprzedniego
syjonistycznego roszczenia do Palestyny, opartego na
wyimaginowanym „prawie historycznym”, to roszczenie
wydawało się być rzeczywistym prawem, spełniającym ogólnie
przyjęte kryteria: osadnictwo żydowskie stanowiło teraz
żywą, organiczną, wyodrębnioną wspólnotę. Co prawda, jej
powstanie wymagało użycia siły: prototyp żydowskiego państwa
w ogóle nie mógłby zaistnieć, gdyby nie „stalowy hełm i lufa
karabinu” (Mosze Dajan) syjonistycznych osadników, mających
znaczące wsparcie „obcych bagnetów” (Dawid Ben-Gurion),
czyli sprawującego tzw. Mandat nad Palestyną Imperium
Brytyjskiego[25].
Kwestia, w którym momencie roszczenie wyegzekwowane przemocą
zyskuje status prawa, jest dość skomplikowana i
najprawdopodobniej nierozwiązywalna na poziomie abstrakcji.
Intuicyjny argument, że moralno-prawny próg zostaje
przekroczony, gdy nowe pokolenie, urodzone już na tej ziemi,
zgłasza swe roszczenie do niej z racji swego urodzenia,
rozwiązuje tyleż problemów, ile stwarza nowych. Czyż nie
stanowi to bowiem bodźca do uporczywego sprzeciwiania się
prawu międzynarodowemu i opinii publicznej? Taka, ma się
rozumieć, była istota podejścia syjonistycznego: jeśli
stworzy się odpowiednie fakty dokonane i upłynie
dostatecznie długi czas, nie będzie już można odwrócić
twardej rzeczywistości.
Wobec powyższego, na pierwszy plan wysuwa się jeszcze jedna
okoliczność. Narody Zjednoczone uhonorowały ruch
syjonistyczny legalnym tytułem do ponad połowy Palestyny
około trzydzieści lat po tym, jak syjonistyczni osadnicy w
następstwie Deklaracji Balfoura i wbrew potężnemu
sprzeciwowi rdzennej ludności, wzięli się na serio, „ar po
arze i koźlę po koźlęciu” [w oryginale
dunum by dimitm, goat by goat („dunum” to jednostka miary
używana w Izraelu = 1000 m2); jest to najprawdopodobniej
nawiązanie do wypowiedzi jednego z przywódców
syjonistycznych – przyp. tłum.] za
tworzenie faktów dokonanych w Palestynie. Tymczasem ponad
trzydzieści pięć lat upłynęło już, odkąd żydowscy osadnicy
zaczęli tworzyć fakty dokonane także na Zachodnim Brzegu i w
Gazie. Czy te działania tak samo nie zasługują obecnie na
legitymizację? A jeśli nie, to dlaczego? W każdym bądź
razie, kiedy w 1937 roku Komisja Peela po raz pierwszy
zaproponowała podział Palestyny, argumentując, iż
wykrystalizowała się już odrębna społeczność żydowska,
palestyńscy Arabowie stanowczo odrzucili żydowskie
roszczenia jako gwałt na prawach rdzennej ludności; podobnie
uczynili w 1947 roku, kiedy Zgromadzenie Ogólne Narodów
Zjednoczonych ratyfikowało rezolucję o podziale (choć
oficjalnie ruch syjonistyczny sprzeciwił się rekomendacjom
Komisji Peela, a zaakceptował rekomendacje ONZ, w gruncie
rzeczy w obu przypadkach zajmował stanowisko dość
ambiwalentne). Łatwo zrozumieć racje Palestyńczyków[26],
choć z perspektywy czasu nietrudno też zauważyć, jak
nieroztropne było z ich strony odrzucenie decyzji o
podziale.
Osadnictwo żydowskie na ziemiach przemocą wydartych
Palestyńczykom doprowadziło do konfliktu praw, który na
gruncie abstrakcyjnym mógł wydawać się nierozstrzygalny,
jednak po wojnie czerwcowej 1967 roku, kiedy problem ten
przybrał nową formę, pojawiło się też jego praktyczne
rozwiązanie. Stojąc wobec nieubłaganego faktu istnienia
Izraela i nie mając żadnej realnej alternatywy politycznej,
Palestyńczycy przecięli teoretyczny węzeł gordyjski w
połowie lat 70-tych, w praktyce rezygnując z legalnego
tytułu do około 80% swej historycznej ojczyzny. Pomijając
kwestię uchodźców, jedyny naprawdę skomplikowany aspekt
konfliktu izraelsko-palestyńskiego został tym samym
przezwyciężony. Rozwiązanie to pozostaje jednak
prowizoryczne i kruche. Jeśli Izrael podjąłby nowe działania
na Terytoriach Okupowanych, podważające układ dwu-państwowy,
konflikt ponownie uległby komplikacji. I to bynajmniej nie
na gruncie „historycznej konieczności”, czy „przypadkowych”
„okoliczności”. Podobnie jak wcześniejszy konflikt miał swe
źródło w świadomym odmówieniu Palestyńczykom podstawowych
praw, tak i niemożność rozwiązania konfliktu w nowej postaci
wypływać będzie z tej samej rozmyślnej niesprawiedliwości –
z odebrania Palestyńczykom ich praw w nawet najbardziej
okrojonej postaci.
Benny Morris, mimo swej aprobaty dla etnicznego oczyszczenia
Palestyny i wręcz patologicznej nienawiści do Palestyńczyków[27],
potrafił dostrzec doskonale racjonalne i nieskomplikowane
motywy, stojące ze palestyńskim sprzeciwem wobec żydowskiego
osadnictwa: „Strach przed wysiedleniem i wywłaszczeniem z
ziemi miał się stać głównym motorem arabskiej wrogości wobec
syjonizmu”[28].
Niezwykłe w wypowiedzi Morrisa jest nie tyle to, co
powiedział, ale raczej to, czego nie powiedział: nie ma w
niej żadnych odwołań do „arabskiego antysemityzmu”, do
„arabskiego wstrętu do nowoczesności”, do kosmicznej
„walki”. Nie ma o nich wzmianki, ponieważ nie są one wcale
potrzebne, by zrozumieć, co się stało – najbanalniejsze
wyjaśnienie przypadkiem okazuje się być w zupełności
wystarczające. W rzeczy samej, w jakimkolwiek porównywalnym
przypadku mylące frazesy, tak typowe dla opisów konfliktu
izraelsko-palestyńskiego, zostałyby słusznie wyśmiane.
Opierając się najazdowi Europejczyków, rdzenni Amerykanie [Native
American, określenie Indian – przyp. tłum.] dopuścili
się wielu odrażających zbrodni. Jednak, aby zrozumieć,
dlaczego do tego doszło, nie trzeba wdawać się w analizę
defektów ich charakteru czy cywilizacji. Krytykując praktykę
rozwodzenia się w dokumentach rządowych nad
„okrucieństwami” rdzennych Amerykanów, Helen Hunt Jackson,
działająca u schyłku XIX wieku pryncypialna obrończyni
Indian, pisała: „Indianie, którzy dopuścili się tych
«okropności», odpierali po prostu napaść i w starciach stąd
wynikłych zabijali ludzi, którzy kradli im ziemie i
uzurpowali sobie do nich prawo. (…) Co zrobiłaby społeczność
białych, postawiona w identycznej sytuacji, jak ta, w jakiej
znajdują się Cherokee?”[29]
Wydaje się, że ta zwyczajna ludzka zdolność empatii
wystarczyłaby także, aby pojąć motywy stojące za
„okrucieństwami” palestyńskimi. Wyobraźcie sobie reakcję,
gdyby jakiś historyk postawił hipotezę, że siłą napędową
indiańskiego oporu względem białych był „antychrystianizm”
czy „anty-europejskość”. Jaki sens mają tak egzotyczne
wytłumaczenia – poza tym jednym, że wyjaśnienie
najoczywistsze mogłoby być politycznie niepoprawne?
Oczywiście w tamtych czasach żadne głębokie wyjaśnienia tego
rodzaju nie były potrzebne. Autochtoni powstrzymywali koło
postępu, więc musieli zostać wytępieni, i tyle. Dla dobra
„ludzkości” i „cywilizacji”, jak pisał Theodore Roosevelt,
było „niezmiernie ważne”, aby Ameryka Północna została
zdobyta przez „wyższy lud”. Choć dla rdzennej populacji
oznaczało to „ból i cierpienie, potworną nędzę i
nieszczęście”, nie mogło być inaczej: „Świat prawdopodobnie
w ogóle nie poszedłby naprzód, gdyby nie wyparcie i podbój
dzikich i barbarzyńskich ludów”. I dalej: „Osadnik i pionier
ma w gruncie rzeczy sprawiedliwość po swojej stronie: ten
wielki kontynent nie mógł wszak pozostać li tylko rezerwatem
zwierzyny dla odrażających dzikusów”[30].
Dopiero wiele później, gdy człowieczeństwo tych
„odrażających dzikusów” zostało zatwierdzone – przynajmniej
formalnie – pojawiła się potrzeba bardziej wysublimowanej
argumentacji. Stany Zjednoczone mogły się otwarcie przyznać
do „bólu i cierpienia” zadanego autochtonom, ponieważ los
rdzennej populacji był – zarówno w przenośni, jak i
dosłownie – w znacznej mierze martwą kwestią. W przypadku
Palestyny sprawy mają się inaczej, zatem aby uciec od
oczywistych wniosków, posiłkować się trzeba najbardziej
wyszukanymi wyjaśnieniami. Ostatnie wypowiedzi Benny’ego
Morrisa wywołały taki szok, ponieważ były cofnięciem się do
XIX wieku. Odpuścił on sobie ideologiczne bicie piany,
właściwe współczesnym apologetom Izraela, i uzasadnił
wysiedlenia na gruncie konfliktu między „barbarzyńcami” a
„cywilizacją”. Podobnie jak wyparcie rdzennych Amerykanów
przez „wielką amerykańską demokrację” było jego zdaniem
korzystne dla ludzkości, tak samo korzystne jest wyparcie
Palestyńczyków przez państwo żydowskie. „Są przypadki –
pisze on odważnie – kiedy całościowe ostateczne dobro
usprawiedliwia surowe i okrutne czyny, popełniane w toku
historycznego procesu”. Czy nie brzmi to jak przemowa
Roosevelta? Dziś jednak nie wypada już głosić tak
grubiańskich poglądów[31].
Aby nie obrazić tedy współczesnej wrażliwości moralnej,
oczywistość przykryć trzeba grubą warstwą mistyfikacji. Za
wszelką cenę ukryć trzeba elementarną prawdę, iż podobnie
jak w przeszłości „siłą napędową arabskiej wrogości” jest
„strach przed wysiedleniem i wywłaszczeniem” – strach,
którego racjonalnych podstaw niepodobna kwestionować, a
wręcz każdego dnia uzasadniają go na nowo izraelskie
poczynania.
Aby zaprzeczyć oczywistemu, lobby izraelskie ucieka się do
jeszcze jednego fortelu, rozgrywając karty Holokaustu i
„nowego antysemityzmu”. W swej poprzedniej pracy
analizowałem, w jaki sposób nazistowski holokaust został
przekuty w ideologiczną broń, mającą odeprzeć uzasadnioną
krytykę Izraela[32].
W niniejszej książce przyglądam się pewnej odmianie tej
taktyki, a mianowicie „nowemu antysemityzmowi”. W gruncie
rzeczy zarzut nowego antysemityzmu nie jest ani nowy, ani
nie dotyczy antysemityzmu. Kiedykolwiek Izrael znajduje się
pod wzmożoną międzynarodową presją, aby wycofał się z
Terytoriów Okupowanych, jego apologeci montują kolejną
drobiazgowo dopracowaną kampanię medialną, alarmującą, że
oto świat zalewa fala antysemityzmu. Jeśli bliżej się temu
przyjrzeć, sposób piętnowania antysemityzmu przez lobby
izraelskie ma trzy cechy charakterystyczne: przesadę i
rozmijanie się z prawdą; błędne klasyfikowanie czegoś, co w
gruncie rzeczy jest uzasadnioną krytyką polityki Izraela;
oraz nieusprawiedliwione, choć łatwe do przewidzenia,
uogólnianie krytyki Izraela na Żydów w ogólności. Śmiem
twierdzić, że jeśli pojawienie się resentymentów
antyżydowskich zbiega się w czasie z brutalnymi represjami
Izraela wobec Palestyńczyków (a co do tego zgadzają się
wszystkie opracowania), wówczas rozsądek, o moralności już
nie wspominając, nakazuje położyć kres okupacji. Pełne
wycofanie się Izraela z zajętych ziem wybiłoby także potężną
broń z ręki tych prawdziwych antysemitów (a któż może wątpić
w ich istnienie?), którzy wykorzystują izraelską politykę
jako świetny pretekst do demonizowania Żydów. Im głośniej
Żydzi sprzeciwiać się będą izraelskiej okupacji, tym mniej
będzie tych nie-Żydów, którzy kryminalną politykę Izraela i
bezkrytyczne dla niej poparcie (a wręcz inspirację) ze
strony czołowych organizacji żydowskich mylnie brać będą za
wyraz typowych żydowskich przekonań.
Rozpocząłem to Wprowadzenie od przywołania pełnej przekłamań
książki Od niepamiętnych czasów, jako
że głównym powodem, dla którego wokół konfliktu
izraelsko-palestyńskiego panuje tyle kontrowersji, jest
potężny zalew szalbierstw, przybierających maskę poważnej
nauki. W życiu intelektualnym występuje jednak, jakkolwiek
niedoskonały, mechanizm kontroli jakości. W praktyce
przyjmuje on z reguły postać sekwencji sceptycznych pytań.
Gdy ktoś cytuje książkę, zawierającą jakieś kompletne
bzdury, z reguły słyszy pytanie „Gdzie wykłada autor?” albo
„Kto wydał książkę?”, albo „Kto ją polecał?”, albo „Jakie
otrzymała recenzje [w czołowym piśmie branżowym]?”.
Odpowiedzi na te pytania stanowią z reguły mniej lub
bardziej dokładną miarę wiarygodności publikacji. Uderzającą
cechą konfliktu izraelsko-palestyńskiego jest fakt, że w
jego przypadku wspomniane mechanizmy kontroli jakości
działają słabiutko, bądź wręcz wcale[33].
Autor książki może wykładać na jednym z najlepszych
uniwersytetów, książka może być wydana przez cieszące się
prestiżem wydawnictwo, może ona uzyskać mnóstwo wzmianek w
prasie, jak również recenzji w znaczących mediach głównego
nurtu, a mimo to być wierutną bzdurą. Najświeższą pozycją w
tym kłamliwym gatunku i przedmiotem drugiej części
niniejszej książki jest bestseller profesora prawa z
Uniwersytetu Harvarda, Alana Dershowitza, Głos
za Izraelem[34].
Można uczciwie stwierdzić, że Głos za
Izraelem bije na głowę książkę Od
niepamiętnych czasów pod
względem ilości przekłamań i należy do najbardziej
spektakularnych przykładów akademickiej nierzetelności wśród
publikacji na temat konfliktu izraelsko-palestyńskiego.
Zresztą Dershowitz pełnymi garściami czerpie z przekłamań
zawartych w dziele Peters. Z tą różnicą, że Peters
fałszowała rzeczywiste źródła, natomiast Dershowitz idzie
krok dalej, cytując źródła zupełnie absurdalne, bądź po
prostu wysysając wszystko z palca. W dalszej części
niniejszej książki zestawiam tezy Dershowitza z ustaleniami
wszystkich poważniejszych organizacji praw człowieka w
sprawie przestrzegania tychże praw przez Izrael na
Terytoriach Okupowanych. Pokazuję, że w rozdziałach Głosu
za Izraelem poświęconych prawom człowieka
– a by być szczerym, także we wszystkich innych – trudno
znaleźć choćby jedno stwierdzenie, które nie opierałoby się
na przeinaczeniu uznanego źródła, odwołaniu do źródła
niedorzecznego, bądź po prostu nie byłoby wzięte z sufitu.
Oczywiście problem nie polega na tym, że Dershowitz jest
szarlatanem. Tu chodzi o systematyczną zinstytucjonalizowaną
stronniczość, która pozwala książkom w rodzaju Głosu
za Izraelem zyskiwać status krajowych
bestsellerów. Gdyby nie harvardzki rodowód Dershowitza,
pochwały słane pod adresem jego książki przez Mario Cuomo,
Henry’ego Louisa Gatesa juniora, Eliego Wiesela i Floyda
Abramsa[35],
przychylne wzmianki w takich mediach, jak New York Times i
Boston Globe[36] itd., Głos
za Izraelem cieszyłby się popularnością
na miarę ostatniej publikacji Towarzystwa Płaskiej Ziemi.
Celem niniejszej książki jest zerwanie zasłony rzekomych
kontrowersji, zaciemniających istotę konfliktu
izraelsko-palestyńskiego. Jestem przekonany, że ktokolwiek
zapozna się z bezstronnie przedstawionymi faktami, uzna
niesprawiedliwość, jaką wyrządzono Palestyńczykom. Mam
nadzieję, że książka ta da czytelnikom impuls do działania w
oparciu o prawdę, byśmy w końcu mogli razem osiągnąć
sprawiedliwy i trwały pokój w Izraelu i Palestynie.
Norman G. Finkelstein, „Wielka hucpa – o pozorowaniu
antysemityzmu i fałszowaniu historii”
(Beyond Chutzpah – On the Misuse of Anti-Semitism and the
Abuse of History)
Zobacz również:
[1] Nowy
Jork: Harper and Row, 1984.
[2] Więcej nt.
kontekstu sprawy Peters, zob. zwłaszcza Edward Said, Conspiracy
of Praise, w: Edward Said i Christopher
Hitchens (red.), Blaming the Victims:
Spurious Scholarship and the Palestinian Question, Nowy
Jork 2001; obszerna dokumentacja fałszerstw zawartych w
książce Peters, zob. Norman G. Finkelstein, Image
and Reality of the Israel-Palestine Conflict, wyd.
drugie, Nowy Jork 2003, Rozdz. 2; najnowsze mutacje tego
oszustwa, zob. ibid., s. xxxii.
[3] Pozostaje jeszcze
kilka punktów spornych, np. czy przywództwo syjonistyczne od
początku planowało „przeniesienie” Palestyńczyków poza
terytorium Palestyny. Spory wokół wojny czerwcowej 1967 r. i
jej następstw wynikają przede wszystkim z dwóch przyczyn:
główne izraelskie archiwa wciąż pozostają zamknięte oraz, co
ważniejsze, polityczne reperkusje wojny czerwcowej – w
szczególności zaś okupacja izraelska – trwają do tej pory.
Jedyna mniej lub bardziej żywa kwestia polityczna sięgająca
początków izraelskiej państwowości to kwestia palestyńskich
uchodźców, co wydaje się tłumaczyć pewne związane z nią,
choć niezbyt silne, kontrowersje.
[4] Zostawiając na
boku apologię syjonizmu, warto odnotować czysty rasizm
Urisa. Arabowie, ich wioski i ich domy co do jednego
„śmierdzą”, bądź pogrążone są we „wszechogarniającym
fetorze” i „obrzydliwych wyziewach”. Arabscy mężczyźni
całymi dniami po prostu „wylegują się bezmyślnie” – ma się
rozumieć z wyjątkiem tych chwil, kiedy planują „jakiś
szwindel, jawiący im się zresztą jako zupełnie naturalny
sposób postępowania”, lub kiedy oddają się praktykowaniu
„arabskiej etyki (…) – cudacznego sposobu rozumowania,
dopuszczającego każdą zbrodnię poza morderstwem”, czy
wreszcie kiedy „wpadają w histerię w obliczu najmniejszej
choćby prowokacji”. Jeśli idzie o samą Palestynę, zanim
Żydzi zdziałali tam cuda, była to „bezwartościowa pustynia
na południu, jeden wielki odłóg pośrodku i zwykłe bagno na
północy”; „kraina gnijących bagien, zerodowanych wzgórz,
kamienistych pól i bezpłodnej gleby, wyjałowionej przez
tysiąc lat arabskiego i tureckiego zaniedbania (…).
Arabskie życie nie rozbrzmiewało pieśnią ani śmiechem, ani
radością (…). W tej atmosferze podstęp, zdrada, mord,
oszustwo i zazdrość stały się sposobem życia. Okrutne
realia, w jakich formował się arabski charakter, wprawiały w
zdumienie osoby z zewnątrz. Na porządku dziennym było
okrucieństwo brata względem brata”. Prawdę rzekłszy,
oficjalna propaganda syjonistyczna nie uległa pod tym
względem większej zmianie (Leon Uris, Exodus, Nowy Jork
1958, ss. 181, 213, 216, 227-9, 253, 334, 352-3).
[5] Walid Khalidi,
„Why Did the Palestinians Leave?”, Middle East Forum (lipiec
1959). Erskine Childers, „The Other Exodus”, Spectator (12
maja 1961).
[6] Poza pracami
ściśle naukowymi, powstało na ten temat także mnóstwo
literatury popularnej. Zainteresowani na początek mogą
zapoznać się z „The New Historiography: Israel and Its
Past”, w książce Benny’ego Morrisa, 1948
and After: Israel and the Palestinians, Oxford 1990,
ss. 1-34.
[7] Patrz Rozdz.
6 niniejszej książki.
[8] Pierwszym
poważnym ciosem w nieskalany wizerunek Izraela – jego
pierwszą porażką na gruncie public
relations – była inwazja na Liban w
czerwcu 1982 r. Warto odnotować powód, dla którego
rzeczywiste izraelskie działania wreszcie wyszły wówczas na
światło dzienne. Jakkolwiek przyczyniła się do tego
niewątpliwie pospolita brutalność i liczba izraelskich
zbrodni podczas inwazji w 1982 r., to według wytrawnego
środkowowschodniego korespondenta Roberta Fiska, główną
przyczyną był najwyraźniej fakt, że w odróżnieniu od
wcześniejszych wojen ani arabskie dyktatury, ani nadzwyczaj
subtelna izraelska machina public relations nie
były w stanie w pełni kontrolować, czy też manipulować,
reportażami wojennymi: „Rząd libański był bowiem zbyt słaby,
a jego służby bezpieczeństwa zbyt podzielone, aby narzucić
cenzurę zachodnim dziennikarzom stacjonującym w Bejrucie.
(…) Reporterzy podróżujący z oddziałami izraelskimi mieli
radykalnie ograniczoną swobodę poruszania się, a czasem
poddawani byli także cenzurze, lecz ich koledzy w Bejrucie
mogli poruszać się swobodnie i pisać, co chcą. Po raz
pierwszy dziennikarze mogli z bliska obserwować
środkowowschodnią wojnę oczyma strony arabskiej i
zobaczyli, że rzekomo niezwyciężona armia izraelska, ze swym
wysokim morale i jasno postawionymi celami wojskowymi
skierowanymi przeciwko «terrorystom», nie miała wiele
wspólnego z istniejącą legendą. Izraelczycy działali
brutalnie, maltretowali więźniów, tysiącami zabijali
cywilów, kłamali na temat swych działań i przyglądali się,
jak ich uzbrojeni sprzymierzeńcy wyrzynają osoby znajdujące
schronienie w obozie dla uchodźców. W gruncie rzeczy
zachowywali się zupełnie jak «niecywilizowane» armie
arabskie, które oczerniali przez minione trzydzieści lat.
Reportaże z Libanu (…) stanowiły dla Izraelczyków nowe,
odbierające spokój doświadczenie. Stracili oni monopol na
prawdę”. Oto jeszcze jedna oznaka, jak tragiczne w skutkach
były represje skierowane przeciwko Arabom. (Robert Fisk, Pity
the Nation, Nowy Jork 1990, s. 407, kursywa w
oryginale).
[9] Ari Shavit,
„Survival of the Fittest”, wywiad z Bennym Morrisem, Haaretz (9
stycznia 2004). Wnikliwy komentarz na ten temat, zob. Barach
Kimmerling, „Is Ethnic Cleansing of Arabs Getting Legitimacy
from a New Israeli Historian?”, Tikkun (27
stycznia 2004); w kwestii niedawnych oświadczeń Morrisa zob.
także Finkelstein, Image and Reality,
ss. xxix-xxx.
[10] Zob. np. Salman
Abu Sitta, „The Implementation of the Right of Return”, w:
Roane Carey (red.), The New Intifada:
Resisting Israel’s Apartheid., Nowy Jork 2001, ss.
299-319.
[11] Rezolucja 44/42
Zgromadzenia Ogólnego ONZ „Kwestia palestyńska”, 6 grudnia
1989; Rezolucja 58/21 Zgromadzenia Ogólnego ONZ, „Pokojowe
rozwiązanie kwestii palestyńskiej”, 22 stycznia 2004. Więcej
nt. tych wypowiedzi ONZ, zob. Finkelstein, Image
and Reality, ss. xvii-xviii.
[12] W niniejszym
tekście „nazistowski holokaust” określa rzeczywiste
wydarzenie historyczne, podczas gdy „Holokaust” odnosi się
do ideologicznej instrumentalizacji tego wydarzenia. Zob.
Norman G. Finkelstein, The Holocaust
Industry: Reflections on the Exploitation of Jewish
Suffering, wyd. drugie, Nowy Jork 2003, s.
3 i Rozdz. 2 (wyd. pol. na podstawie pierwszego wydania
amerykańskiego: Przedsiębiorstwo
holokaust, Oficyna Wydawnicza Volumen,
Warszawa 2001 [przyp. tłum.]).
[13] Meron
Benvenisti, „Two generations growing up in Jerusalem”, New
York Times Magazine (16 października 1988); podobne
sformułowania można znaleźć w jego Intimate
Enemies: Jews and Arabs in a Shared Land, Berkeley
1995, ss. 9, 19.
[14] Porównanie z
euro-amerykańskim podbojem Ameryki Północnej, zob. Norman G.
Finkelstein, The Rise and Fall of
Palestine: A Personal Account of the Intifada Years, Minneapolis
1996, ss. 104-21; porównanie z apartheidem, zob.
Finkelstein, Image and Reality, s.
xxvii oraz Rozdz. 7.
[15] Raport
Królewskiej Komisji ds. Palestyny, Londyn: HMSO 1937, ss.
76, 94, 110, 131, 136, 363; podkreślenia dodane.
[16] Yosef Górny,
Zionism and the Arabs, 1882-1948: A Study of Ideology,
Oxford 1987, s. 197. Analiza tych syjonistycznych
uzasadnień, zob. Finkelstein, Image and Reality, ss. 101-2.
[17] Tło i dyskusja,
zob. Finkelstein, Image and Reality, ss. 89-98.
[18] Isaiah Friedman,
The Question of Palestine: British-Jewish-Arab Relations,
1914- 1918, Londyn 1992, ss. 13-4 (Samuel), 325-26
(Balfour); por. s. 331. Clive Ponting, Churchill, Londyn
1994, s. 254. Większość pozasyjonistycznych wersji
usprawiedliwienia łączyła w sobie tezę „pustej ziemi” z
tezą o charakterze rasistowskim: w rękach arabskich
Palestyna pozostawała rzadko zaludniona i jałowa, podczas
gdy Żydzi, nosiciele cywilizacji i postępu, mieli zrobić
(lub po fakcie: zrobili) z niej produktywny użytek, w ten
sposób nabywając do niej prawo.
[19] Isaac Deutscher,
The Non-Jewish Jew and Other Essays, Nowy Jork 1968, ss.
136-7; podobne sformułowania, zob. ss. 116, 122.
[20] Ibid., s. 112.
[21] Ibid., s. 137.
[22] Ibid., ss.
137-8.
[23] Ibid., s. 118.
[24] W gruncie rzeczy
refleksje Deutschera nt. syjonizmu, choć cechuje je
niebywała spostrzegawczość – niemal każda strona pełna jest
świeżych spojrzeń i niespotykanie trafnych prognoz – skażone
są (przynajmniej do momentu jego ciętej krytyki Izraela po
wojnie czerwcowej 1967 r.) typowo syjonistyczną, rasistowską
apologetyką: kibuce były „żydowskimi oazami rozrzuconymi
pośród dawnej arabskiej pustyni” (s. 99); przed osadnictwem
żydowskim „na palestyńskiej pustyni nie istniało żadne
zorganizowane społeczeństwo” (s. 100); syjonistyczne
roszczenie, iż „Palestyna jest i na zawsze pozostanie
żydowska” można postawić na równi z arabskim przekonaniem,
iż „Żydzi to (…) najeźdźcy i agresorzy” (s. 116); itd.
[25] Benny Morris,
Israel’s Border Wars, 1949-1956, Oxford 1993, s. 380
(Dajan).
Zob. Finkelstein, Image and Reality,
ss. 98-110, dyskusja (Ben-Gurion na s. 106).
[26] Przekonujące
uzasadnienie powodów, stojących za odrzuceniem przez
Palestyńczyków rozwiązania opartego na podziale kraju, zob.
Walid Khalidi, „Revisiting the UNGA Partition Resolution”,
Journal of Palestine Studies, jesień 1997, ss. 5-21.
[27] Określił on
Palestyńczyków mianem „chorych, psychotycznych seryjnych
zabójców”, których Izrael musi „uwięzić” bądź
„rozstrzelać”, tudzież „barbarzyńców”, wokół których „trzeba
zbudować coś na kształt klatki”. Zob. wywiad w Haaretz oraz
cytowane wyżej strony z Image and Reality,
poświęcone niedawnym wypowiedziom Morrisa.
[28] Benny Morris, Righteous
Victims: A History of the Zionist-Arab Conflict, 1881- 1999,
Nowy Jork 1999, s. 37.
[29] Helen Hunt
Jackson, A Century of Dishonor, Nowy Jork 1981, s. 265.
[30] Te i podobne
sformułowania, zob. Theodore Roosevelt, The Winning of the
West, Nowy Jork 1889, 1: 118-9, 121; 4: 7, 54-6, 65,200-1.
[31] Tego rodzaju
wypowiedzi Roosevelta są wręcz wymazywane z pamięci – na
próżno byłoby szukać w wydawanych obecnie biografiach
jakiejkolwiek wzmianki o jego cytowanych wyżej deklaracjach,
czy też o dziesiątkach im podobnych, którymi najeżone były
jego opublikowane pisma i listy.
[32] Finkelstein,
Holocaust lndustry.
[33] Dodajmy, że
zastrzeżenie to odnosi się także do sfery „studiów nad
Holokaustem”. Krytyka tego stanu rzeczy przez Raula
Hilberga, nestora naukowców zajmujących się nazistowskim
holokaustem, po kolejnej żerującej na holokauście
mistyfikacji, zob. Finkelstein, Holocaust Industry, s. 60.
[34] Wszystkie
komentarze w tej książce odnoszą się do pierwszego wydania The
Case for Israel w twardej oprawie,
opublikowanego w sierpniu 2003 r. przez oficynę John Wiley
and Sons, Inc. Niemal natychmiast po ukazaniu się Głosu
za Izraelem, przedstawiając liczne dowody, publicznie
oskarżyłem autora o oszustwo (zob. www.normanfinkelstein.com w
dziale „The Dershowitz Hoax”). W pierwszej edycji
miękkookładkowej, opublikowanej w sierpniu 2004 r.,
Dershowitz wprowadził pewne zmiany, mające zatrzeć ślady
oszustwa.
[35] Zob. ich
pochwalne komentarze nt. książki w witrynie http://www.amazon.com.
[36] W New York Times
Sunday Book Review Ethan Bronner pochwalił Dershowitza za
jego „inteligentną polemikę”, umiejętne „konstruowanie
argumentów” oraz „szczególnie skuteczne wykazywanie
hipokryzji wielu krytyków Izraela” („The New Historians”, 9
października 2003). Bronner zasiada w radzie redakcyjnej
Timesa, gdzie jest „ekspertem” od konfliktu
izraelsko-palestyńskiego. Jonatan Dorfman z Boston Globe
wpadł niemal w ekstazę, opisując jak Dershowitz „ściga
wrogów Izraela (…) z mocą i precyzją właściwą rozprawie
sądowej” oraz wychwalając autora za „przedstawienie na nowo
pewnych oczywistych prawd na temat Izraela – prawd, które
przyjaciele Izraela muszą przekazać dalej, z którymi jego
wrogowie muszą się zmierzyć (…), zaś kawiarniani politycy
dobrze poznać, zanim zaczną wygłaszać na temat Izraela
opinie proste, łatwe – i błędne” („Dershowitz makes the
«Case»”, 26 listopada 2003). Obydwie te recenzje ukazały
się na długo po szerokim rozpowszechnieniu dowodów
wskazujących, że książka Dershowitza to stek bzdur.